Dziś wyjeżdżamy. Zaczynamy naszą długą podróż do domu. Ale mamy tu jeszcze pół dnia, który spędzamy, jak zwykle. W międzyczasie ustalam z Satishem, że zrobimy sobie selfiaczki i wywiad na Instagrama. Bardzo miły to facet. W ogóle obsługa tutaj jest sympatyczna, a kelnerzy w szczególności, zwłaszcza Satish i Hemant. Szkoda, że dopiero pod koniec te moje znajomości nabierają kolorów. I potem zostają już tylko kontakty internetowe.

Po śniadaniu idziemy po bułki na drogę, bo w tym IndiGo jedzenia nie dają, więc najbliższe będzie jutro koło 5 rano. Agonda szykuje się do Diwali.







Potem kąpiemy się w oceanie i znów idziemy do sklepu, tym razem do pobliskiego i kupujemy piwo za 100 INR i wodę za 20 INR. Dwa pićka w cenie jednego w sklepie na przeciwko. Szkoda, że wcześniej się nie kapnęliśmy.










Zjadamy lunch, dziś wyjątkowo dwie porcje ze względów jw. - chicken korma, 320 INR dla mnie i prawns masala, 340 INR dla Macieja plus naan, 100 INR i piwo Kingfisher, 180 INR - o 80 INR drożej niż w sklepie.



O 14 przyjeżdża zamówiona taksówka, to ten sam gościu, który nas tu przywiózł. Jedziemy wąską szosą przez lasy palmowe i malutkie wioski. Wszyscy szykują się na Diwali. W sumie ładna okolica, jednak nie było szansy na żadne wycieczki, gdyż było za gorąco. Kierowca przyjeżdża do Dabolim bardzo szybko, ale po drodze na lotnisko zatrzymujemy się w Trends, który wypatrzyłam w drodze do Agondy. Kupuję trzy sukienki w dobrych cenach, a Maciej koszulkę polo. Jednak tym razem wybór jest mniejszy niż rok temu w Radżastanie, ale i sklep jest mniejszy.



No i już lotnisko, bierzemy wózek, bo przecież mam tę wielką torbę z plecakiem. Przy wejściu oczywiście kontrola biletów, dobrze, że nie ma tłumów. Nadajemy bagaż, plecak Macieja waży 16 kg, a moja torba 15 kg. Podręczne ważą 6,9 kg i 5,6 kg. I idziemy na security i oczywiście grzebią w Macieja plecaku, a konkretnie w torebce ze sprzętem. Urzędnik ogląda czołówkę, lornetkę, ładowarkę, przejściówki, trójnik, jednak nie znajduje nic podejrzanego i możemy iść na gate. Niestety, na lotnisku nie ma wifi, ale idę do Subwaya i dostaję za free. Jest tu natomiast pitna woda.







Do samolotu sprawnie nas pakują, ale pasażerów jest niewielu, pewnie połowa miejsc jest zajęta, a nawet nie. Startujemy punktualnie. Lecimy Airbusem A321neo. Serwują wodę. Pfffff.










Lądujemy punktualnie, sprawnie wypuszczają nas z samolotu i szybko odbieramy bagaże. Pewnie dlatego, że pasażerów było tak mało. Z terminala 2 musimy przejść na terminal 3, tu na wejściu oczywiście sprawdzają boarding passy. Jest jeszcze bardzo wcześnie, bo dopiero 22.30, ale już możemy się odprawić. Macieja bagaż waży 15 kg, a mój 17 kg. Mamy mnóstwo czasu, bo samolot ma wylecieć o 4.05.










Idziemy na gate 11, prawie na samym końcu i tam kiblujemy. Jest tu mnóstwo żołnierzy indyjskich, w tym sporo Sikhów w tradycyjnych turbanach. Potem dowiaduję się, że właśnie doszło do podpisania porozumienia z Chinami i wycofują żołnierzy z granicy indyjsko-chińskiej. I nawet wspólnie zapalają tam światełka z okazji Diwali. A Lufthansa miesza. Ciągle zmienia czas wylotu, a nawet bramkę, więc musimy się przenieść na gate 15. To kawał drogi Tu znowu czekamy, w końcu wylatujemy z opóźnieniem około pół godziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz