6.30 pobudka, 7 śniadanie - jem noodle soup, makaron instant zalany osoloną wodą, totalnie bez smaku, a Maciej omlet - i wyruszamy. Do przejścia dziś jeszcze godzina. Mamy iść szybko, bo czeka na nas jeep i długa droga do Katmandu. No to raźno maszerujemy, wsiadamy do jeepa i w drogę.





Droga jest malownicza, ale wymagająca, prowadzi zboczem gór, nad doliną, nad przepaściami. Jest kamienista, szutrowa, błotnista. Przejeżdżamy przez strumienie i wodospady. I tak tłuczemy się przez cały dzień z przerwą na lunch aż wreszcie zajeżdżamy do Katmandu i nawet udaje nam się zdążyć do Mitho.





W Lamjung w New Mandala zjadamy lunch, wreszcie jakaś pożywna zupa, a nie kolorowa woda, z nudlami i nawet kawałkami kurczaka, dobra.





Zapraszamy naszych chłopaków na kolację i piwem wznosimy toast za udany trek. Jemy, rozmawiamy, śmiejemy się. Dajemy tipy w podziękowaniu.





Potem idziemy do hotelu, wreszcie gorący prysznic i do spania. Ah, jestem zmęczona. A mieliśmy iść do klubu na balety....


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz