Jakoś słabo śpię w nocy, a może nawet wcale? I nie z powodu zimna, bo zimno mi nie jest. Nawet wczoraj dostałam od Tsheringa termofor do śpiwora. Sprawnie się ubieramy i pakujemy.
Rano wisi nad nami lepka mgła, jednak wkrótce przejaśnia się i nawet świeci słońce. I jest dosyć ciepło. Dostajemy bed tea i dwie miski z wodą do mycia.





To nasza ekipa- przewodnik Tshering Dorij, kucharz Nima Dojee i pomocnik Penjor oraz mularz. Po śniadaniu czekamy jeszcze aż obsługa popakuje wszystkie rzeczy - namioty, naczynia, jedzenie i o 8.45 wyruszamy na trasę.



Przechodzimy dziś przez pięć przełęczy, czyli idziemy góra - dół, góra - dół, przez rozległe lasy rododendronowe. Pięknie tu musi być wiosną. Trasa nie jest trudna, łapiemy odpowiedni rytm, wyrównujemy oddech i żwawo maszerujemy. Gdzieś po drodze dostajemy soczek z mango, a koło południa przewodnik proponuje nam lunch, my jednak odmawiamy - wolimy zjeść przy stole, a nie na skałach. Widoki są piękne, jednak dosyć monotonne. W ogóle cały trek jest mało urozmaicony i wcale nie widzimy wysokich gór. Do tego pogoda niezbyt nam dopisuje - jest dużo chmur, wiatru i mgły, a niewiele słońca. Tęsknię już za wygodnym łóżkiem, ciepłym prysznicem i szamponem do włosów. Jeszcze jeden dzień....













Do campu przychodzimy o 12.45 i niedługo dostajemy lunch, ale tym razem chyba zapomnieli o mięsie. O 15 dostajemy podwieczorek.










I nasz intinerer:
Trek from Jimilangtsho (3,870m/12,696ft) to Simkotra Tsho (4110m/13,484ft) – 4 to 5 hours (11km) trek:
The trail takes you through dwarf rhododendron trees and past Janetso Lake. You may come across some yak herder camps where you will have the opportunity to get a glimpse of a nomad’s life. The campsite is close to Simkotra Tsho Lake.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz