Dzień jak co dzień, ale - niestety - już ostatni, jutro wyjeżdżamy. Podsumowując, wypoczęłam tu na maxa, takiego totalnego chilloutu i luzu nie pamiętam.... No i uwielbiam iść na boso do restauracji, która znajduje się jakieś 10 metrów od naszego domku.
Nagle słyszę jakiś hałas, rytmiczne uderzenia w bębny. Zaciekawiona, zaglądam na plażę, a tu pojawia się grupka hałaśliwych chłopców z bębnami, bębenkami i wielką, kolorową kukłą. Świetna ta kukła. Czyżby takie Halloween tu było? oh, nie! to święto światła, Diwali. A dzieci, przy okazji zbierają pieniądze do puszki.






Idę do wsi na masaż, do mojej masażystki Shandyi, 1000 INR za godzinę. Po drodze widzę kolejne kukły. No i krowy.






Wracam i jemy lunch, butter chicken with naan, 350 INR. Później idziemy na spacer plażą, tym razem w lewą stronę, aż do końca. Powietrze jakieś dziwne jest, jakby zamglone, ale jest bardzo ciepło.



































Wieczorem zamawiamy kolację, a ja załatwiam z kelnerem wizytę w kuchni. No przecież muszę zobaczyć, jak te wszystkie pyszności są przygotowywane. W kuchni kręci się sześciu kucharzy i każdy wie, co ma robić. Przygotowują dla nas chicken tikka i fish malai tikka, co zadziwiające w całkiem nieprofesjonalnym piecu tandoori, wykonanym z metalowej beczki, może po oleju i wyłożonym gliną. A jakie to smaczne!












I by miło zakończyć dzień zamawiamy drinki - screwdriver, 260 INR i Long Island ice tea, 350 INR. No jest miło, bardzo.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz