W nocy pada straszny, tropikalny deszcz. A nad ranem głośno wyje stado bezpańskich psów. O 8 śniadanie, wliczone w cenę, pięć rodzajów do wyboru, bierzemy standard - dwa tosty, jajecznica, smażone pomidory i pieczarki, masło i dżem oraz kawa i świeży sok z ananasa. Dużo i smacznie. Po śniadaniu jeszcze się lenimy, ale już robi się gorąco.





















Później, koło 10 idziemy rozeznać się w okolicy. Kierujemy się najpierw w lewo, w kierunku, z którego przyjechaliśmy i idziemy aż do rzeki. Wracamy i spacerem idziemy przez wieś Agonda. Rozglądamy się, widzę jakieś salony masażu, sprawdzam cenę. W jednym oferują masaż za 2000 INR, ale zanim zdążę się skrzywić, już dostaję rabat 20%, w drugim wyjściowa cena to 1000 INR. Pytamy też o cenę wycieczki łodzią - półtorej godziny kosztuje 5000 INR, niezależnie od ilości pasażerów. Gdyby ktoś się znalazł, byłoby taniej. Zostawiam więc sternik owi mój kontakt na whatsappie. Zobaczymy.


















Gorąco. Wracamy do domku. Wypijamy piwo, kupione w sklepie i idziemy kąpać się w Oceanie Indyjskim. Nie mam żadnych problemów z wejściem do wody, gdyż jest ciepła jak zupa. Siedzimy dalej na tarasie i relaksujemy się.

O, tu jest nasz domek. Na plaży!


































Zjadamy lunch - seafood masala, 350 INR i naan bread, 100 INR. Maciej mówi, że jedzenie jest właściwie pikantne i ja je zjadłam. A zapomniałam powiedzieć - not spicy. I znów piwo ze sklepu. I znów kąpiel w oceanie.







A na kolację zamawiamy Catch of the Day - i jest to kingfish z frytkami i surówkami, niestety drogi, bo za 1000 INR, ale za to przepyszny. No cóż, raz się żyje! I piwo, 180 INR.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz