środa, 9 października 2024

jadę na wieś do Bijaya

Wreszcie prawdziwe śniadanie, chociaż nie ma bufetu, tylko trzeba zamawiać je z karty. Pewnie w hotelu jest mało osób? I faktycznie, oprócz nas jest jeszcze czworo Niemców. A to szczyt sezonu... Ah po tym covidzie to kiepsko z turystyką. Około 11 mamy spotkanie z Ramem, gdzie daję mu feedback z Manaslu i ustalamy szczegóły wyjazdu do Bhutanu. W ramach rozliczeń noclegów Maciej przenosi się do hotelu Prince, w zamian za to nie musimy dopłacać do dwóch. W międzyczasie ustalam z Bijayem sposób podróżowania do niego na wieś. Okazuje się, że nie da rady zawieźć tej wielkiej torby z prezentami motorem, Sajan zostaje jeszcze w Kathmandu, na autobus się nie da jej nadać, bo jedzie tylko jeden w ciągu dnia i jest napakowany, jeep jest drogi, kosztuje prawie 100$, więc pojadę taksówką. Pierwsza cena to 5000 Rs, ale sugeruję zapytać na ulicy, tak jak zrobiliśmy to w zeszłym roku jadąc do Bhaktapur. I rzeczywiście, mam taksówkę za 3000 Rs.





O 12 przychodzi Bijay i ustalamy szczegóły. Wyjeżdżam o 13, a droga to hardcore. Najpierw przebijamy się przez miasto... tłumy ludzi, mnóstwo motorków, hałas, trąbienie klaksonów, smród spalin. Masakra.









Potem totalny off road. Koleiny, błoto, szutr. Na poboczu góry żwirku, piasku i kamieni, porzucone betoniarki, droga jakby w budowie, ale kompletnie opuszczona, nic się nie dzieje, ani widu robotnika. A nazywa się Trishuli Highway. Walczy ten mój kierowca w tym suzuki, auto trzeszczy i skrzypi szorując podwoziem po kamieniach.









Wreszcie, po niemal trzech godzinach jazdy docieramy na miejsce. Przed domem, który jest jednocześnie health point dla okolicy - rodzice Bijaya są farmaceutami - wita mnie żona z Bijornem. Idziemy do domu i oczekujemy na przyjazd Bijaya. Jej angielski jest słaby, niemal zerowy, zna parę słów, więc sobie nie pogadamy. Choć próbuje do mnie mówić i po angielsku i po nepalsku, lol. No i tak sobie siedzimy na kanapie, uśmiechając się do siebie i nie mogę się doczekać Bijaya, bo przecież to nie jest komfortowa sytuacja. Wreszcie przyjeżdża. Rozpakowuję moją wielką torbę i wręczam prezenty. Mały Bijorn jest zafascynowany zabawkami, dostaje też ubrania i nowe, i second hand po moich wnukach. Jest tego mnóstwo i robi się spory bałagan. Mam też kosmetyki dla żony Bijaya, a dla niego używany tablet. Plecak i camelbag dostał już przed trekkiem.





Potem kolacja dla mnie - noodle soup i omlet. Co oni jedzą, nie wiem, bo jemy osobno, najpierw Bijay gotuje dla mnie, pewnie jako gościa. Ale to i tak dziwne. Wieczorem na tarasie piję z Bijayem piwo i rozmawiamy o religii, karmie i reinkarnacji.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz