Jejku jaki leniwy dzień...
Ale o to tu chodzi.
Po ósmej zjadamy śniadanie, tym razem English breakfast ale bez fasoli, bleee i po śniadaniu zasiadamy na leżakach na tarasie i tak siedzimy tu aż do południa, kiedy to idziemy kąpać się w oceanie. Woda jest jak zupa. Skaczemy na falach.



Koło 14 idziemy na lunch i zamawiamy jedną porcję prawns curry, 350 INR to jest przepyszne! i plain naan, 100 INR.



Potem Maciej idzie do sklepu po piwo i dalej siedzimy na tarasie, czytamy internet i gapimy się na Ocean Indyjski.
I znów kąpiel w tym wielkim basenie. I znów piwo Kingfisher. Ze sklepu, oczywiście, bo taniej. Tu kosztuje 120 INR, w naszej knajpie 180 INR. A my przecież z Poznania jesteśmy, to oszczędni.
Jest dobrze. Jest wspaniale.









Na kolację Maciej bierze fish steak in wine sauce, 370 INR, a ja - no oczywiście - chicken korma, 320 INR. I piwo, 180 INR. Nadal jest pysznie.
Jesteśmy dosyć zmęczeni tym upałem i tym chill outem, więc raczej wcześnie idziemy spać.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz