Niespieszne dziś wstawanie, bo o 7.30. Na śniadanie zamówiliśmy wczoraj wheatbuket local bread z miodem i masłem, licząc na kanapkę, niestety dostajemy placek w burym kolorze, co bulwersuje Macieja i wywołuje jego oburzenie i zdegustowanie. Ja zjadam połowę mojego placka, resztę zabiera Bijay. No, ze śniadaniami jest tu jeszcze większy problem niż z obiadami. Wychodzimy tuż przed 9 i idziemy tylko trzy godziny do Samdo. Nie ma już takiego upału, więc idzie się całkiem dobrze.

































Na miejsce, do Samdo docieramy w południe i śpimy w Snow Lion Hotel. Słuchamy polecenia Bijaya i na lunch zamawiamy dwie zupy czosnkowe, pewnie mają dać nam siłę, po 560 Rs. Bierzemy internet za 300 albo 500 Rs. Trochę siedzimy w jadalni, bo tu jest w miarę ciepło, a później idziemy do pokoju, pod grubą kołdrę. Internet i tu działa i to nadspodziewanie dobrze.






Wieczorem wracamy do jadalni, mając nadzieję, że obsługa rozpali kozę. No rozpaliła, ale chyba godzinę temu i nikt nie dokłada i jest zimno. Zamawiamy jedną potato spring roll, 710 Rs to cena za dwie, fried noodle cheese, 760 Rs i small pot of hot lemon, 650 Rs.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz