wtorek, 22 października 2024

Kathmandu

Po śniadaniu - dziś nie ma bufetu, tylko gotowe porcje, które okazują się być bardziej bogate i sycące i porannej lekturze internetu po raz ostatni ruszamy na miasto. Robimy ostatnie zakupy. Szwendamy się po Thamelu.

































Na lunch tradycyjnie idziemy do Green Horizon na zupkę pomidorową, po 170 Rs. Spotykamy tu Shivę, z którym chwilę rozmawiamy. Tym razem nie siedzimy na kanapie, na naszym tradycyjnym miejscu, gdyż podsiedli nas jacyś Francuzi, totalnie rozwaleni. I nie byłoby problemu, ale jest problem, bo kładą nogi na stół. No przecież muszę im zwrócić uwagę! Chyba nie do końca kumają, o co mi chodzi, że na stół się stawia jedzenie przecież. A zapytałam, czy mówią po angielsku.











Potem idziemy do Rise & Grind Coffee, Maciej tradycyjnie na cappuccino, 150 Rs, a ja tym razem mango lassi, 240 Rs.







Wieczorem robimy ssobie pożegnalną kolację, tradycyjnie w Mitho, bo przecież jutro stąd wyjeżdżamy, tym razem na dobre, to znaczy na rok, bo pewnie znowu tu wrócimy.... Bierzemy piwo Gorkha i beef sizzler i to jest porcja, która wystarcza na nas dwoje. I ani razu nie natrafiliśmy nigdzie na piwo Everest, a szkoda.





















I kończymy nasze bhutańskie czerwone wytrawne wino, skądinąd bardzo dobre. Aż jesteśmy zdziwieni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz