Pobudka o 7, śniadanie o 7.30, a o 8.30 wyjeżdżamy jeepem i półtorej godziny jedziemy w górę kamienistą drogą. Wije się ona wzdłuż stromych zboczy, w wykutej skalnej półce, tuż nad przepaścią. Jest dosyć strasznie, zwłaszcza podczas mijanki, wtedy jeden jeep przykleja się do góry, a drugi wisi tuż nad przepaścią.
Przed 11 zaczynamy podejście w kierunku Nanga Parbat. Zabiera nam to cztery godziny, jest łatwo, bo lekko w górę, ale jest bardzo gorąco. Mi to nie przeszkadza, idzie mi się bardzo dobrze. Ale reszta walczy z upałem i wysokością.








Po drodze zaczepiają nas lokalni turyści, chcą wiedzieć, skąd jesteśmy i ile mamy lat. Potem wieść o nas rozchodzi się po całym szlaku i już wszyscy wiedzą, że idą turyści z Polski. Miejscowi są bardzo uprzejmi, pytają nawet, czy nam czegoś nie potrzeba. Oo tak, I need a glass of cold beer when I'm on top. No ale tego nie rozumieją. Muzułmanie. Trudno, obejdę się. Za to bardzo chętnie robią sobie z nami zdjęcia, pozują do portretów czy nawet pożyczają krzesełko, bym sobie mogła na nim odpocząć. I bardzo martwią się o Agnieszkę, która ledwo idzie... dają jej 50/50 szans, że wejdzie.








Jest i ona... wspaniała, zabójcza... Nanga Parbat, 8126 mnpm... tu zginął polski himalaista, Tomasz Mackiewicz.






Fairy Meadows to piękne miejsce z widokiem na Nanga Parbat. Stoją tu drewniane domy i domki, ludzie robią piknik. I ona, piękna i majestatyczne Nanga Parbat, otulona małymi chmurkami, muskana delikatnymi promieniami słońca. Jest cudnie. Mamy miejscówkę w jednej z tych drewnianych chatek z widokiem na górę. Zjadamy zupę na lunch i wyciągamy się na łóżkach. Odpoczywamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz