środa, 10 sierpnia 2022

Dzień w Islamabadzie

Śpimy do oporu, tzn do 7.30 (hahaha, ciekawe, czy mi tak zostanie) i po skromnym śniadaniu wychodzimy do miasta. Idziemy wzdłuż szerokiej arterii, wzdłuż zielonych parków i placów zabaw dla dzieci. Jest strasznie gorąco.
 






Dochodzimy do jakby bazaru, na którym sprzedają mydło i powidło. A ja mam już swoją listę. Dla dziewczyn kolczyki, dla zięciów przyprawy, dla chłopców t-shirt, a dla mnie indyjskie miedziane miski. Chodzimy tu i tam i robimy rozeznanie. Chcemy wypłacić pieniądze, ale ATMy nie obsługują naszych kart. Później dowiadujemy się, że nie obsługują żadnych zagranicznych kart. Można jechać do jakiegoś narodowego banku, ale on jest 6 kilometrów stąd. Masakra jakaś, w żadnym kraju dotąd nie było jeszcze tak, żebyśmy nie mogli wypłacić pieniędzy z bankomatu. Jak sięgam pamięcią, największe problemy były w Probolinggo w Malezji, ale i tam po kilku próbach nam się udało. Tu nie. Dziki kraj. Cóż nam pozostaje? Trzeba wymienić dolary, postanawiamy zamienić 100$. Dostajemy 21300 Rs, dzielimy się z Agą, do rozliczenia (haha). I idziemy na shopping. Kupujemy wszystko z listy, a na miskach dostajemy nawet duży rabat, 400 Rs.
 
























Potem, po pewnych negocjacjach Aga załatwia taksówkę, 500 Rs i jedziemy do Fajsal Mosque. Meczet okazuje się być monumentalną budowlą, bardzo popularną wśród miejscowej ludności. Wzbudzamy sensację już przed meczetem, zdjęcia, selfie i wywiady. Gorąco robi się, gdy wchodzimy do środka. Ktoś płaci za przechowanie naszych sandałów. Ktoś zadaje pytania. Ktoś znowu chce sobie zrobić z nami zdjecie. Gdy wychodzimy na górną platformę, wywołujemy poruszenie. Wszyscy na nas patrzą, ale nie z wrogością, tylko przyjaźnie, z zaciekawieniem. Niektórzy podchodzą i pytają, skąd jesteśmy. Wywołujemy małe zamieszki. I sporo żebraków, a właściwie dziecięcych żebraczek. Jestem już zmęczona byciem gwiazdą Bollywood i chcę już stąd wyjść.
 
























Jedziemy dalej, do Pakistan Heritage Museum. Tu zjadamy po samosie, 120 Rs i wypijamy mango lassi, a raczej 'mango lassi', czyli lassi z kawałkami mango na dnie, 250 Rs, taksówkarz też dostaje. Trochę się kręcimy, ale Aga postanawia zwiedzić muzeum, 800 Rs, my nie, bo już mamy dosyć i nie mamy kasy. Jestem zmęczona, spocona od upału, woda się skończyła, potrzebuję toaletę, a ona siedzi tam godzinę! Przesada!
 




















Wracamy do hotelu i zamawiamy kolację... jednak wolałabym pójść do tej knajpy, a nie zamawiać z niej jedzenie w pudełkach. Dostaję palak paneer, który zawsze chciałam spróbować, ale to jakaś tragedia, kawałki sera pływają w wielkiej ilości mazi szpinakowej tak pikantnej, że nie da się tego zjeść. Bardzo się męczę i oczywiście nie daję rady.



Z tymi gałkami też mam problem... mój humanistyczny umysł nie ogarnia tej skomplikowanej pakistańskiej myśli inżynieryjnej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz