Zostaję obudzona przez Macieja, gdyż mam podziwiać widok na Nanga Parbat. Noo, taki argument jestem skłonna zaakceptować, mimo iż jest 5 rano. I faktycznie monumentalna góra oświetlona pierwszymi promieniami słońca prezentuje się wspaniałe. Oglądamy fantastyczny spektakl....






Po śniadaniu Rahmat naciska, byśmy niedługo schodzili, a nam się przypomina, że w itinererze mamy jeszcze półtoragodzinny trek do Bayal Camp. Nie jest zadowolony. Przypomina, że jak nie będziemy na dole do 14, to jeep nam odjedzie i będziemy mieć kłopoty. Szybko obliczamy czas i stwierdzamy, że się wyrobimy. Idziemy wąską ścieżką, krajobraz tu tatrzański. Na górę docieramy w 1h 15, jest cudnie. Siedzimy na ławeczce i podziwiamy piękno natury.












Wracamy w godzinę. Rahmat mówi, że nie zdążyli zrobić lunchu, szkoda. Przepakowujemy się i okazuje się, że jest lunch. Daal, vegetables i roti, a cóżby innego?
Schodzimy, a Rahmat mówi, że pobiegnie w dół, żeby zatrzymać jeepa. OK. Tylko nie mamy już z nikim rozmawiać, bo tu mogą być również źli ludzie. Coo? No dobra, nie będziemy już gadać i robić sobie zdjęć z połową Pakistanu, zresztą już mi się to znudziło. Idziemy więc, droga jest przyjemna, bo w dół i niezbyt stromo i słońce tak nie grzeje jak wczoraj, ale muszę iść wolniej, by dostosować tempo do Agi. I tylko Maciej się wkurza, jak widzi młodych osiłków wjeżdżających w górę na koniach. Do jeepa docieramy w 1h 45, nieźle. Jak Rahmat nas straszył, to wyszło mu 3h. Zaraz ruszamy.






Jedziemy tą wąską, szutrową drogą, która wiedzie tuż nad przepaścią. Czasem jest naprawdę tuż tuż, zwłaszcza podczas mijanki. Siedzę na wylocie i to dosłownie, bo ten jeep nie ma ścian, tylko rurki, które mocno ściskam, żeby nie wylecieć. Momentami piszczymy ze strachu, zwłaszcza ja. A Rahmat się śmieje :) Półtorej godziny jazdy na krawędzi (dosłownie!) i docieramy do Raikot Bridge Guzebo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz