Trafiło mnie! W nocy zaczęły się problemy gastryczne, walczę od 1, jest strasznie, rano jestem słaba jak kot, ale iść trzeba. Wyruszamy tuż przed 7, ale idzie mi się bardzo źle, kompletnie nie mam siły. Cały dzień wydaje mi się, że jestem gdzieś z boku i tylko siebie obserwuję.


Maszerujemy przez piaski, po kamieniach, w górę i w dół, przez strumienie, wzdłuż rzeki. Czasem trzeba bardzo uważać, by bezpiecznie przejść nad urwiskiem i nie wpaść w jej bystry nurt. Agnieszka mnie leczy różnymi medykamentami, a konsultacji udziela lekarz z Australii. Wydaje się być bardzo przejęty moim stanem zdrowia. To miłe.












Idziemy i idziemy, Hussain bierze mój plecak, który nie jest ciężki, ale przy moim dzisiejszym samopoczuciu wydaje się ważyć sporo kilogramów. Wreszcie docieramy do miejsca, skąd zabierze nas jeep, ale musimy poczekać. Jest strasznie gorąco. W końcu przyjeżdża. Pakujemy cały sprzęt i nasze plecaki i wskakujemy do auta- Aga i ja do szoferki, a wszyscy faceci na pakę. Ruszamy i jedziemy po szutrowej drodze, trzęsąc się niemiłosiernie. Często jedziemy tuż nad brzegiem urwiska, aaaaaa!





Docieramy do ostatniej hardcorowej przeprawy, przez rzekę w drewnianym pudełku. I tym razem jadę z Hussainem, ale teraz już się nie boję i oczy mam otwarte. Śmiejemy się i krzyczymy z radości! Jest fajnie!


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz