wtorek, 9 sierpnia 2022

Jedziemy do Islamabadu, cały dzień w drodze

Rano Rahmat jest jeszcze, transport do Skardu ma, gdy nas wyprawi w drogę do Islamabadu. Po śniadaniu pakujemy nasze bagaże do samochodu osobowego (!), chyba już się odzwyczaiłam od osobówek, żegnamy się z naszym cudownym pomocnikiem Rahmatem, mam nadzieję, że nie na zawsze, że się jeszcze kiedyś spotkamy.... i ruszamy w drogę.
 




Jedziemy słynną Karakorum Highway, najwyżej położoną drogą świata o utwardzonej nawierzchni. Biegnie ona w północnym Pakistanie i zachodnich Chinach i łączy Rawalpindi z Kaszgarem. Podziwiamy wspaniałe krajobrazy i fantastycznie kolorowe ciężarówki, uwielbiam je....
















Karakorum Highway nazywana jest Autostradą Przyjaźni, a nawet Ósmym Cudem Świata. Jest rzeczywiście wyjątkowa, bo nie ma innej utwardzanej drogi, która wiodłaby tak wysoko nad poziomem morza, blisko 4690 mnpm. Niestety, z tego też powodu uważana jest za jedną z najbardziej niebezpiecznych. Przy jej budowie zginęło ponad 800 Pakistańczyków oraz około 80 Chińczyków, głównie z powodu nagłych osunięć się ziemi.
 
















Na kierowców czyhają tutaj liczne osuwiska, lawiny, powodzie i nierzadko solidne opady śniegu. To bardzo niebezpieczne miejsce, często giną tu kierowcy, pasażerowie, a także robotnicy, którzy dbają o stan drogi. Co jakiś czas media donoszą o wypadkach, w których śmierć ponoszą dziesiątki pasażerów jadących tą drogą pojazdów.

































Naszym kierowcą jest bardzo młody chłopak, podobno z 5-letnim doświadczeniem w jeżdżeniu po Karakorum Highway. Ale jak to? To kiedy on za zaczął jeździć? Jak miał 14 lat? Bo ma jeszcze trądzik młodzieńczy. I jak później okazuje się, jego wiek jest problemem. Kompletnie nie może poradzić sobie w Islamabadzie, nie może znaleźć hotelu. Nie ma czynnego telefonu, tzn. nie ma na nim kasy, więc nie może dzwonić, nie umie czytać mapy na naszym telefonie. W pewnym momencie zauważamy, że dziwnie jedzie, wolno i slalomem, a nie ma przeszkód do omijania. Oczy mu się zamykają. Coś tam żuje zielonego i śmierdzącego, może narkotyki?? potem dowiadujemy się, że to tytoń, niby tytoń, który niby pomaga mu zwalczyć senność. Znów zaczyna jechać normalnie, nawet dosyć szybko.





Dojeżdżamy do rozwidlenia dróg, ta w prawo to Silk Way, my jedziemy w lewo drogą Chilas - Jalkhad, oddaną do użytku całkiem niedawno, bo w sierpniu 2015. A tu na skrzyżowaniu wiele się dzieje, jeżdżą pojazdy, chodzą ludzie, a armia wydaje jakieś pozwolenia po wpisaniu jakiś danych do kajecika.



































Jedziemy dalej, krajobraz staje się bardziej zielony, wszak zjeżdżamy z wysokich, skalistych Himalajów. W okolicach Lulusar Lake pojawiają się liczne pasieki, więc u przydrożnych sprzedawców kupujemy miód.













































Dziś jest chyba jakieś święto, podobno święto wody, stąd te butelki.



Po drodze wiele się dzieje, wszędzie jest mnóstwo ludzi.












































































Zatrzymujemy się w jakiejś wiosce, gdyż potrzebujemy toaletę. Idziemy po kolei do knajpy, a gdy wracamy, kierowcy nie ma. Robimy zdjęcia, kupujemy banany i podjeżdża wojsko. Jakiś prawie pułkownik pyta mnie co, jak, dlaczego, wszystko wyjaśniam, a on mówi, że nie możemy tak sobie stać na ulicy i mamy wsiąść do auta, bo jest święto religijne i jest niebezpiecznie. A poza tym to zaraz będą nas eskortować. No okej, tylko gdzie jest kierowca? Wyciągają go z knajpy, gdzie jadł lunch. A my? Miało być all inclusive. No, ale w tej knajpie to tylko daal albo daal. Albo daal. Finalnie cały dzień podróżujemy bez jedzenia.
 

















Dobrze, że wreszcie odzywa się Agnieszka z Mountain Challenger, z którą od kilku dni nie mam kontaktu. A kierowca nawet nie wie, dokąd nas zawieźć, najpierw myśli, że na lotnisko. A nazwy hotelu nie zna. I w ogóle nie gada po angielsku. Mówi do nas po pakistańsku, hahaha, tzn. w Urdu.














Do stolicy, z wielkimi perypetiami zajeżdżamy po 12,5h jazdy. Jesteśmy zmęczeni strasznie. Wreszcie, po długim krążeniu znajdujemy nasz hotel, Comfort Inn. Jest bardzo ładny, jak na tutejsze warunki nawet dosyć elegancki.









Zamawiamy kolację, ja dostaję murgh makhani. A jeszcze mam do zjedzenia butter chicken i palak paneer.





Jestem przebodźcowana obrazami i nie mogę zasnąć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz