Spokojna pobudka o 7, spokojne śniadanie, tym razem nie dostajemy już çorby (a szkoda, bo chciałam spróbować inną), tylko niewielkie porcje śniadaniowe- trochę pomidora, ogórka, oliwek, ciupinkę sera, miód, masło, chleb i çaj. Maławo, ja się wprawdzie najadam, ale Maciej?
Potem idziemy na zakupy na drogę, ekmeki, czyli nadziewane (niespodzianką) buły, simity i morele, bo to w takiej długiej podróży nigdy nic nie wiadomo; dadzą jedzenie albo nie i właściwie nie wiadomo, co i ile :p
Bierzemy autobus
miejski i jedziemy do biura Esadaş, gdzie mamy być o 11 i skąd
transferem zawożą nas na odległy o 8 km otogar. W biurze też nie
mówią po angielsku i to młodzi ludzie, jestem już tym zmęczona
:( W ogóle zauważamy, że raczej starsi ludzie coś tam mówią po
angielsku niż młodzi. I po
niemiecku, ci, co pracowali/pracują w Niemczech. No a trudno,
żeby się uczyć tureckiego, by móc podróżować po Turcji
:p
Ruszamy chwilę po 12, bo jeszcze czekamy na jedną osobę.
Wkrótce dają kawę i cupcake'a.
I znowu picie i słodkie,
a potem kilka razy samo picie. I zatrzymujemy się kilkakrotnie na
pół godziny co najmniej, na jedzenie, picie i wc. W międzyczasie
panowie myją przednie szyby autobusów (to forma ukrytego
bezrobocia, podobnie jak chmary teaboyów roznoszących çaj), a raz
nawet cały autobus :p
W środku nocy, o 2 zatrzymujemy się w
kombinacie podróżniczym, wielki sklep, w którym można kupić
gliniane gary (ja taki chcę!), knajpa, stoi tu aż 9 autobusów,
dookoła których uwijają
się panowie z długimi szczotami do mycia.
Jedziemy dalej i
śpimy dalej, chociaż jest mi już coraz mniej wygodnie. Zajeżdżamy
do Stambułu o 6.15 i o 8 mamy autobus do Edirne, 55 TL/os., dosyć
drogo, w porównaniu z poprzednim przejazdem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz