Po śniadaniu idziemy na posterunek do naszego policjanta miejskiego, Abdullaha i razem zwiedzamy Stare Miasto. Zaczynamy od Meriyam Killesi, czyli kościoła NMP z III w. To kościół obrządku ormiańskiego.
Spacerujemy wąskimi uliczkami, zabudowanymi starymi domami z kamienia wulkanicznego. Wąskie uliczki i wysokie domy dają tak upragniony w tym klimacie cień.
To meczet Lala Bey Camii, wybudowany prawdopodobnie w XV w. i bardzo źle odrestaurowany, z wyjątkiem minaretu. Obok niego znajduje się mauzoleum fundatora, tureckiego beya.
Idziemy zobaczyć dawny Karavan Seraj, w którym wieki temu zatrzymały się kupieckie karawany wędrujące na Jedwabnym Szlaku. To dom zajezdny dla karawan lub miejsce postoju karawany z pomieszczeniami dla podróżnych, niszami chroniącymi przed słońcem, magazynem dla przechowania towarów, często o charakterze obronnym, budowany w krajach arabskich, Persji i Azji Środkowej. Budowane były wzdłuż szlaków komunikacyjnych (handlowo-podróżniczych) w Azji Zachodniej oraz Środkowej w odstępach odpowiadających długości drogi, jaką można było przebyć w jednym dniu podróży. Znane są od starożytności, a szczególnie rozpowszechnione były od IX do XIV wieku. W podziemnych stajniach schronienie mogło otrzymać nawet kilkaset wielbłądów. Dziś znajdują się tu liczne kawiarnie i breakfast house'y.
Idziemy na spacer. Miasteczko jest śliczne, stare, pełne zabytkowych budynków. Oglądamy muzesi, meczet i medresę Sehidiye, gdzie pochowany jest sułtan Melik Nasruddin Artuk Aslan, łaźnię Emir Hammami, pochodzącą z czasów starożytnego Rzymu, Artuklu Universitesi, Ulu Camii i bazar Kayserie. Wspinamy się po stromych schodach, zaglądamy w zaułki, gramolimy się na górę.
Kolację zjadamy w Öz Yasemin, pide z serem i lahmacun i do picia ayran, a jakże. Płacimy 23,50 TL. I w budce naprzeciwko kupujemy lody u chłopca, który nam to pide polecił.
Zaglądamy do Kultur Evi, centrum kultury
kurdyjskiej, mieszczącego się w dawnej medresie, czyli szkole
koranicznej, gdzie starsi panowie specjalnie dla nas śpiewają
tradycyjne pieśni sprzed 400 lat. Fajnie.
Idziemy zobaczyć dawny Karavan Seraj, w którym wieki temu zatrzymały się kupieckie karawany wędrujące na Jedwabnym Szlaku. To dom zajezdny dla karawan lub miejsce postoju karawany z pomieszczeniami dla podróżnych, niszami chroniącymi przed słońcem, magazynem dla przechowania towarów, często o charakterze obronnym, budowany w krajach arabskich, Persji i Azji Środkowej. Budowane były wzdłuż szlaków komunikacyjnych (handlowo-podróżniczych) w Azji Zachodniej oraz Środkowej w odstępach odpowiadających długości drogi, jaką można było przebyć w jednym dniu podróży. Znane są od starożytności, a szczególnie rozpowszechnione były od IX do XIV wieku. W podziemnych stajniach schronienie mogło otrzymać nawet kilkaset wielbłądów. Dziś znajdują się tu liczne kawiarnie i breakfast house'y.
Abdullah mówi, że dziś jest piątek,
akurat południe i właśnie się umył, by być gotowym do modlitwy
i nie może mi podać ręki na pożegnanie, więc tylko sobie
machamy. Maciejowi podaje rękę ;)
Ciekawe tu zwyczaje, np. zawsze najpierw obsługują Macieja, ja jestem druga :p
Po
lunchu (baklava i czereśnie) jedziemy miejskim autobusem, po 2
TL/os. na otogar, gdzie kupujemy bilety do Mardin, 20 TL/os. Autobus
natychmiast odjeżdża.
Po drodze widzimy ufortyfikowane wieże
strażnicze, służą one obserwacji okolicy, bo to przecież teren
przygraniczny, a za granicą trwa wojna.
Po półtorej godziny
jesteśmy w Mardin, jednak z otogara nie jeżdżą żadne dolmuşe, a
jedynie taksówki. Hmmmm. Pytamy, ile kosztuje przejazd do miasta,
mówią, że 20 TL, natomiast taksówkarz śpiewa 30 TL. I
chyba nie mamy wyjścia. Tym razem zaszaleliśmy i wzięliśmy
butikowy hotel, Merdin Boutique Hotel, stylowy, orientalny, fajnie
urządzony, pokoje to dawne składy towarów. Jednak muszę
zaprotestować, gdy dają nam mały, ciasny pokoik bez okna.
Właściciel tłumaczy się, że nie dostał potwierdzenia naszej
rezerwacji i daje nam inny, większy, a jutro przeniesiemy się do
lepszego. No dobra.
Idziemy na spacer. Miasteczko jest śliczne, stare, pełne zabytkowych budynków. Oglądamy muzesi, meczet i medresę Sehidiye, gdzie pochowany jest sułtan Melik Nasruddin Artuk Aslan, łaźnię Emir Hammami, pochodzącą z czasów starożytnego Rzymu, Artuklu Universitesi, Ulu Camii i bazar Kayserie. Wspinamy się po stromych schodach, zaglądamy w zaułki, gramolimy się na górę.
Kolację zjadamy w Öz Yasemin, pide z serem i lahmacun i do picia ayran, a jakże. Płacimy 23,50 TL. I w budce naprzeciwko kupujemy lody u chłopca, który nam to pide polecił.
Wieczór spędzamy
na tarasie z przepięknym widokiem na pobliskie wzgórza, siedząc na otomańskiej kanapie, popijając coca colę i turecki
çaj. Bo alkoholu tu nie ma...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz