Po śniadaniu, które wg cennika hotelowego kosztuje 35 TL (za te pieniądze można zjeść super wystawny obiad w super eleganckiej restauracji) jedziemy dolmuşem do centrum, 1,5 TL/os., a stamtąd busikiem do pałacu Ishak Paşa, 2 TL/os.
Pod pobliskimi skałami miejscowi urządzają sobie piknik, koce rozłożone na ziemi, grille rozpalone, herbata się parzy, dookoła biegają bosonogie, umorusane dzieciaki. My podchodzimy pod górę, gdzie między skałami jest wąska szczelina, przez którą można się przecisnąć na drugą stronę. Maciej wciąga brzuch i przechodzi, ja sobie odpuszczam (klaustrofobia?).
Później idziemy do meczetu Xani, chyba bardzo ważnego dla muzułmanów, gdyż modlą się przy drewnianych sarkofagach. Jeden z nich to grobowiec Ahmeda Hani, kurdyjskiego pisarza.


Następnie udajemy się do Ishak Paşa Sarayi, czyli pałacu zbudowanego w XVIII w., w którym największą powierzchnię zajmował harem. Była tam również sala audiencyjna, sala rady, pomieszczenia dla służby, łaźnia, kuchnia, magazyny i cysterna. Ishak Paşa był Kurdem i gubernatorem sułtańskim na wschodzie. Pałac jest przepiękny, z wieloma pomieszczeniami, zakamarkami, bogato zdobionymi portalami i wykuszami, kolumnami i schodami. Ślicznie tu :)
Wracamy do miasta, potem do hotelu, gdzie wreszcie jest internet. Odpoczywamy, a po 17 znowu jedziemy do miasta, kurcze, dosyć to kłopotliwe tak ciągle jeździć w tę i z powrotem :p
Zjadamy obiad w Littantuni, biftek tantuni i somun tavuk tantuni i tradycyjnie dwa duże ayrany, płacimy 26 TL, chyba znowu nas naciągają.
Krążymy po mieście, czekając na grupę, z którą jutro wyruszamy na Ararat. W końcu spotykamy się ok. 20, oni idą jeszcze zjeść, my już wracamy do hotelu. Wieczorem rozwiązujemy problemy logistyczne- nie dotarł ich bagaż, zagubiony przez LOT, więc firma trekkowa musi zorganizować im buty i ubrania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz