Tuż po 6 budzą nas jasne promienie słońca, nieśmiało muskające namiot, ale do 7.30 z niego nie wychodzimy, drzemiąc jeszcze trochę. Nakryto do stołu, zjadamy śniadanie i o 10.30 wyruszamy w górę.
To dzień aklimatyzacji, więc mamy dojść do 3800 mnpm, de facto jesteśmy 50 m wyżej. Odpoczywamy pod wiszącą skałą, zjadamy lunch i wracamy do obozu. Idziemy bazaltowym gołoborzem, w większości porośniętym skarlałą trawą. Czasem musimy przejść po skałach, wówczas prześlizgujemy się po nich delikatnie jak kozice w naszych ciężkich górskich buciorach.
O 14 jesteśmy z powrotem w obozowisku, zjadamy lunch i idziemy na sjestę. W międzyczasie sprzątam trochę Ararat, bo tu za czysto nie jest. Wkurza mnie to ich śmiecenie. Skądinąd dziwne, że nie dbają należycie o porządek, skoro siedzą tu cały sezon.
Nuda.
Uważam, że ten dzień jest
niepotrzebny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz