Jest nas siedmioro- Dorota, Magda, Bożena, Przemek, Geniu i my. Naszym przewodnikiem jest Ali, wysoki, mocny, dobrze zbudowany Kurd. Z hotelu wyjeżdżamy o 11, busik z napędem na cztery koła zawozi nas na wysokość 2100 mnpm, wyjmujemy nasze bagaże, zakładamy górskie buty, ładujemy duże plecaki na grzbiet koni, a małe na nasze grzbiety i ruszamy w górę. Powoli, krok za krokiem. Staram się złapać dobry rytm. Pierwszy postój mamy po 1,5 godziny. Od wysokości 3100 mnpm zaczynam sapać.
Do obozowiska na 3350 mnpm docieramy o 16.30, tak więc całe wejście zabiera nam 4 i pół godziny razem z postojami. Nieźle.
Rozbijamy namioty między końskimi kupami i czekamy na jedzenie. Pogoda robi się fantastyczna, świeci piękne słońce, na niebie zero chmur, możemy podziwiać Ararat w pełnej wspaniałości.
Na kolację dostajemy kawałki kurczaka z grilla, ryż, pieczone pomidory oraz sałatkę, a do picia nieśmiertelny çaj. Ali śpiewa nam kurdyjskie pieśni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz