Ale dziś robimy numer!!
Tacy wytrawni podróżnicy, jak my i popełniają taki błąd!
Ale po kolei.
Rano stwierdzamy, że wykorzystamy nasz Istambul Museum Pass do maksimum i
jedziemy do Turkish and Islamic Art Museum, które znajduje się w Ibrahim Paşa
Sarayi na Sultanahmet. Doładowujemy metrokartę i jedziemy tam tramwajem.
Budynek jest ładny i ładnie zagospodarowany, zbiory niezbyt duże, ale ciekawe.
Znajdują się tu stare dywany, nawet z XIII w., większość z XVI w., z okresu
Sulejmana Wspaniałego, stare egzemplarze Koranu, biżuteria, naczynia ozdobne.
Muzeum zwiedzamy 40 min.
Później idziemy na Old Spice Bazaar, bo chcę kupić szale dla naszych dziewczyn,
usiłuję się targować, ale mi się nie udaje, więc finalnie szale kupuję w
sklepie, gdzie ekspedientka na dzień dobry obniża cenę z 50 TL na 40 TL :)
Wracamy do hotelu, gdyż do 12 musimy zrobić check out, przy okazji biorąc
prysznic przed podróżą, zostawiamy plecaki i idziemy na lunch. Zaplanowałam
sobie pide z serem, ale knajpa, która ma ją w swoim menu, nie ma jej faktycznie
w ofercie, pfff. Szukamy więc dalej, knajp sporo, ale nie ma nic kuszącego, więc
finalnie lądujemy w Kebab Land, gdzie wczoraj jedliśmy kolację. Zamawiamy urfa
kebap za 25 TL i kebap-tomato şiş za 30 TL plus 2 duże ayrany po 4 TL, razem
płacimy 63 TL. I jesteśmy strasznie najedzeni :p
O 13.30 ruszamy na lotnisko. Zgodnie z naszą starą wiedzą, mapą Stambułu i
informacją uzyskaną od pani w recepcji i przygodnego gościa, który te
informacje potwierdził, jedziemy najpierw tramwajem na Yusufpaşa, a potem
przesiadamy się na metro; do Atatürk Havalimani mamy 17 przystanków. Jedziemy
ponad pół godziny, trochę dziwne, że jedzie tylko jedna kobieta z walizką.
Wysiadamy i też wydaje mi się trochę dziwnie, bo nie ma żadnych tablic
informacyjnych, dokąd iść. I nie ma ludzi, tylko ci, co wysiedli z metra i już
sobie poszli. Cisza. Dziwna cisza. Zero ruchu. I tylko kierunkowskaz 'Lotnisko
->', ale iść tam nie można, bo przejście zabudowane płotem technicznym z
blachy. Krzyczę do Macieja: 'Gdzie jest lotnisko??!', a on mówi, że mam być
cicho i idzie dalej. Wychodzimy na zewnątrz budynku, a tu nie ma nic. Żadnego
ruchu. Żadnych ludzi. Cisza.
Pytam jakąś kobietę, gdzie jest lotnisko, a ona mówi: 'Straight on'. No jak to?
Nie rozumiem. Mam iść pieszo od metra na lotnisko?? Nie wiadomo dokąd?
Idziemy przed siebie. Pytamy taksówkarzy, jak dojść na lotnisko, a oni mówią,
że tu nie ma już lotniska, zostało zamknięte, a nowe jest 42 kilometry stąd.
Cooooooooo??????
WTF?????!!!!
Nie możemy uwierzyć w to, co mówią. Dopiero po chwili dociera do nas, że to
może być prawda. Straszna prawda.
Pytamy ich, ile się jedzie na to nowe lotnisko. 35 min. OK, mamy jeszcze dużo
czasu. Ile kosztuje? 40€. Drogo. Ale nie mamy wyjścia. Wsiadamy więc do
taksówki i jedziemy. Sprawdzamy mapę na Osmandzie i faktycznie, jest lotnisko
International Havalimani, nie Atatürk Havalimani, nie nad Marmara, tylko nad
Morzem Czarnym!! I tam właśnie jedziemy za 40€! Początkowo ruch jest spory,
boję się, że mogą być korki, ale później rozładowuje się i jedziemy już płynnie
i szybko.
Docieramy na lotnisko, kierowca- nie wiedzieć czemu- przywozi nas na arrivals,
a nie na departures, więc musimy iść kawał drogi do check-in. Ledwo zdążamy... Nadajemy bagaże,
plecak Macieja waży 15,6 kg (o 6 kg więcej niż na wylocie), a mój 12,4 kg (4,5
kg więcej).
Wylatujemy o czasie, czyli o 17.30. Lecimy Embraerem 190-200, to niewielki samolot.
Pilotem jest kobieta, pani Katarzyna. Znowu kobieta. Narodowy przewoźnik
serwuje przekąskę- mini wafelka Grześ, kawę i wodę. Skandal! Wyrażamy swoje
niezadowolenie z narodowego cateringu, a steward odpowiada, że jedzenie jest na
trasach długodystansowych (a przepraszam, Stambuł-Warszawa to lot
krótkodystansowy??) i że nawet nie zdążyliby go roznieść. A kanapki za
pieniądze zdążyli? Skandal!
Maciej jako klient bez krawata, a więc bardziej awanturujący się dostaje 3
dodatkowe wafelki po 20 g każdy :p
Nie, jesteśmy bardzo niezadowoleni z usługi narodowego przewoźnika LOT i więcej
z tych usług nie będziemy korzystać.
Narodowe lotnisko im. F. Chopina w Warszawie jest takie prowincjonalne. Małe,
niewiele sklepów, ceny jak z kosmosu.
Na lot do Poznania musimy czekać 3 godziny.
Jedziemy do samolotu. I gdy już myślałam, że nic nie jest w stanie mnie dzisiaj
zdziwić okazuje się, że do Poznania lecimy turbośmigłowcem! To Bombardier
DHC-8-400, podobnym lataliśmy w Azji, na Borneo :p
I kolejna niespodzianka, musimy czekać aż wystartuje samolot do Kopenhagi. Znów
dostajemy mini wafelka :p