Wstajemy wcześnie, śniadanie o 545, bo między 6.15 a 6.45 ma przyjechać po nas busik, jest o 6.45. Półtorej godziny jedziemy do parku narodowego Torres del Paine. Stąd ruszamy dużą, pewnie dwudziestoosobową grupą na szlak. Tu idziemy!




Najpierw długo po płaskim, a potem ścieżka pnie się dosyć stromo w górę, częściowo przez las, częściowo po otwartym terenie.






Ostatnia godzina to już bardzo strome podejście po skałach i głazach.








I w końcu oczom naszym ukazuje się piękny widok na nagie, skalne iglice nad zieloną laguną. Niestety, sporo tu turystów, ale i tak udaje nam się zrobić fajne zdjęcia. Godzinka na podziwianie piękna natury i wracamy.
















W sumie całą trasę szło mi się bardzo dobrze, bez problemów i zmęczenia, tylko pod koniec na tym płaskim czuję, że trochę bolą mnie plecy bolą, a bardzo kolana. Całe przejście trwa 10 godzin, o godzinę krócej niż sześć lat temu.
Wracamy do hotelu, tu przyjeżdża też Katarina z instrukcją na kolejne dni. I chcemy iść na obiad, a okazuje się, że w ofercie nie ma obiadu... dziwne, bo Maciej mówił, że jest todo incluido, bez alkoholu. Do sprawdzenia. Zresztą jest już tak późno i jesteśmy już tak zmęczeni, że nawet nam się nie chce nigdzie chodzić. Idziemy więc spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz