Robimy wycieczkę w ramach aklimatyzacji. To najdłuższa, 8-godzinna wycieczka z San Pedro, oprócz oczywiście wyjazdów na Salar de Uyuni. Mamy być z powrotem o 16/16.30. Podjeżdżają po nas do hostelu z kilkunastominutowym opóźnieniem. Najpierw jedziemy do Toconao, podczas gdy my spacerujemy po ryneczku, przewodnik Valentin i kierowca Raul przygotowują śniadanie. Pamiętam to miasteczko, pamiętam, że za rogiem była lama, więc idę w tym kierunku. Maciej się dziwi, że tak pamiętam, a ja mówię, że pamiętam obrazami. I faktycznie jest lama, zaglądam przez dziurę w płocie, a tu wychodzi gospodyni i zaprasza do środka. O, są nawet dwie, lamy, nie gospodynie. Wracamy na ryneczek, a tu wszyscy już zajadają i niewiele dla nas zostaje.

Katedra w Toconao, pod wezwaniem św. Łukasza została zbudowana w 1744 roku i przebudowana w 2018 roku. Otwarto ją ponownie w 2022 roku, zmieniając niektóre elementy konstrukcyjne dachu. Nadal ma panele z drewna kaktusowego. Kościół z historią, nadal czynny i otwarty dla zwiedzających.












Jedziemy do Laguna Chaxa, która jest siedliskiem flamingów, głównie andyjskich. Jest ona częścią Rezerwatu Narodowego Los Flamencos, położonego w środku Salar de Atacama na wysokości 2300 mnpm. W tym słonym jeziorze można dostrzec wszystkie trzy z pięciu znanych gatunków flamingów występujących w Ameryce Południowej (Jamesa, chilijskiego i andyjskiego), a także sieweczki, łyski i kaczki. Przystosowały się one do życia obok siebie w najbardziej suchym miejscu na Ziemi.











W wielu miejscach widać czarne flagi, pytam przewodnika, co oznaczają, niestety, nie wie i musi się dowiedzieć. Potem mówi, że ludzie wywiesili je na znak protestu przeciwko rabunkowej eksploatacji solanek.







Salar de Aguas Calientes to oaza, położona w środku pustyni Atacama, w kraterze wulkanicznym, otoczona górami, z widocznymi parującymi gorącymi źródłami.









Potem Piedras Rochas, czerwony krajobraz pośrodku pustyni Atacama, pokryty czerwonymi kamieniami, które powstały w wyniku utleniania żelaza, przepiękne.










Po drodze widzimy stadka vicuñas, ale jest ich znacznie mniej niż sześć lat temu. I żadnych emu nie ma.


I dwie ostatnie laguny, Miscanti y Meniques, ale jakby mniej dostępne niż poprzednio, park wprowadził znacznie bardziej surowe restrykcje, rangersi pilnują turystów jak psy. Zresztą nasz przewodnik Valentine ciągle przypomina nam trzy reguły:
1. idziemy grupą razem z guią,
2. nie schodzimy ze ścieżki,
3. niczego ze sobą nie zabieramy.











I jeszcze sesja zdjęciowa w jednym z najbardziej spektakularnych widoków na szosie i druga na zwrotniku Koziorożca i już wracamy.



W drodze powrotnej, w Socaire mamy lunch, dosyć późny, bo jest już 16 i nie taki, jak myślałam, że na ciepło, w comedorze. A tu nie, Valentine i Raul wyciągają uprzednio przygotowane słoiki z sałatką, dobre, na szczęście.






W San Pedro jesteśmy koło 18.30. Idziemy do miasta, do Doriana powiedzieć, że nie dostaliśmy żadnego info na temat jutrzejszego wyjazdu do Boliwii, mówi, że czeka na wiadomość od guia i nam później prześle. No ale cały dzień czeka? Idziemy na mercado zrobić rozeznanie zakupowe, kupujemy piwo i wracamy do hostelu.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz