Kiblujemy na lotnisku. Nie jest to moja ulubiona czynność i sytuacja, ale nie ma wyjścia. Przylecieliśmy tu wczoraj z Rapa Nui, czyli Wyspy Wielkanocnej argentyńskimi liniami LATAM. Lądujemy o 21.35, odbieramy bagaże i czekamy do rana. To znaczy usiłujemy się zdrzemnąć, ale mi się nie udaje. Następny lot mamy o 5.27 linią SKY i lecimy do Calama Airbusem 320 Neo. Śpię całą drogę, ciekawe, czy jeżdżą wózkami i kupczą jedzeniem. Nic nie słyszę. Lądujemy. Odbieramy bagaże i wychodzimy z lotniska. Tu stoją naganiacze, którzy chcą nas zawieźć do miasta albo nawet do San Pedro. Uber nie działa, więc bierzemy młodego chłopaka, który za 8.000 CLP autem zawozi nas na terminal Frontera del Norte. Oczywiście, chce także zawieźć nas do San Pedro, za 50.000 CLP. Autobus kosztuje nas 5.000 CLP/os.








Czekamy jakieś pół godziny i jedziemy dalej autobusem semi cama. Całą drogę śpię. Zajeżdżamy na miejsce i z bagażami wędrujemy do Open House hostel, gdzie mamy zarezerwowane dwa pokoje.




Pokoje są proste, ale czyste i ładne, wspólna łazienka jest niewielka…. trzeba oszczędzać wodę, bo przecież jesteśmy na pustyni. Znajduje się tu ładne patio, gdzie miło można spędzić wieczór. Do dyspozycji gości jest jadalnia, w której serwowane jest śniadanie. Personel jest miły i pomocny. Lokalizacja jest bardzo dobra - w odległości spaceru od miasta, ale z dala od hałasu i tłumów... całkiem blisko dworca autobusowego.




Zostawiamy plecaki i idziemy do miasta załatwiać trek. Rozmawiamy w kilku agencjach, dostajemy oferty, które musimy przeanalizować. Kupujemy ananasa na lunch, 2500 CLP i wracamy do hostelu. Bardzo, bardzo lubię San Pedro de Atacama.... Jesteśmy tu już po raz trzeci i cudownie się tu czuję.... panuje tu taka trochę senna atmosfera, pobudzana jednak przez tłumy turystów, które chętnie tu przyjeżdżają, by wspinać się na wulkany bądź jeździć na wycieczki po pustyni Atacama. I po raz pierwszy jest otwarty ten kościółek na głównym placu, więc możemy go wewnątrz obejrzeć.


























Po południu wracamy do miasteczka, kupujemy wino na wieczór, bo to dziś są imieniny Macieja, idziemy do agencji Turismo Chile Tours, prowadzonej przez Francuza, którego dziadek był Polakiem i ustalamy szczegóły. Mamy do zrobienia wycieczkę i trek na Licancabur, 400$/os. Gadamy po hiszpańsku, francusku i angielsku, mieszając wszystkie te języki.




Potem idziemy do Ckunza Tilar na pyszny stek z pieczonymi ziemniakami, 500 gramów/15.900.CLP, najadamy się na maksa, do tego piwo Austral, Agata bierze pina colada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz