Chcemy złapać ubera na lotnisko, ale tu chyba ta usługa nie funkcjonuje, więc musimy zejść na dół do postoju taksówek. Bierzemy taxi, 18.000 ARS i w kwadrans jesteśmy na miejscu. Po drodze kontrola trzeźwości kierowcy.


Sprawny check in i kontrola bezpieczeństwa, chyba mają wyrąbane. Mój plecak waży 11,4 kg, a Macieja 12,2 kg.


W Cordoba nie wypuszczają nas z samolotu, bo podobno jest burza. Hmmm, ciekawe, fakt, że trochę pada, ale bez przesady. Niepokoję się, bo niedługo mamy następny lot do Mendozy, stewardesa mnie uspokaja, że zdążymy, że wszystkie samoloty są uziemnione i żaden nie odleci przed czasem, ale w Nowym Jorku podczas kontroli dokumentów i bezpieczeństwa też nas uspokajali....







Z lotniska bierzemy taksówkę i jedziemy do Casa Roble. Właściciel został poinformowany o godzinie naszego przylotu, cóż z tego, skoro jego na miejscu nie ma, a wszystko zamknięte na głucho? Nawet nie można się dodzwonić, bo przecież nie mamy internetu.... A ile razy mówiłam, żeby kupić?! W końcu pojawia się jakiś strażnik miejski, którego zagadujemy i który dzwoni do właściciela. Wreszcie przyjeżdża po 40 minutach oczekiwania pod drzwiami. Miejscówka jest stylowa, klimatyczna, ale wymaga remontu, na pewno łazienek. No i zmiany podejścia do gości i sposobu prowadzenia biznesu. Za to opóźnienie udaje mi się wynegocjować upust w płatności, dobre i to.




Jest już późno, a podróżujemy od samego rana cały dzień i trudno teraz znaleźć jakąś jedzeniową miejscówkę. Wyboru praktycznie nie ma, więc w cerveceria artesanal Pirca zamawiamy cztery hamburguesas clasicas, po 5400 ARS, które okazują się dosyć ogromne, do tego oczywiście są frytki, oooh za duża ta porcja! I piwo, mamba negra z aromatami kawy, czekolady i toffi, 2300 ARS.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz