sobota, 10 lutego 2024

Lodowiec Perito Moreno

O 9.15 przyjeżdża po nas autokar z pilotem Alejandro. I przez półtorej godziny zbiera ludzi z różnych hoteli w mieście. Jedziemy godzinę i na miejscu jesteśmy dopiero o 11.30. Mamy 2,5 godziny, by przejść wszystkie platformy, bo potem jest wycieczka statkiem. Na początku wydaje się to mało, ale finalnie udaje nam się zobaczyć Perito Moreno z każdej strony, z każdego punktu widokowego.
 




















Powierzchnia lodowca wynosi ponad 250 kilometrów kwadratowych, co czyni go większym od miasta Buenos Aires. Ma około 30 km długości, a jego czoło 5 km szerokości. Nazwa lodowca pochodzi od argentyńskiego podróżnika Francisco Moreno i jest trzecią co do wielkości rezerwą wody pitnej na świecie.

















Podczas spaceru można dotrzeć do różnych punktów widokowych, skąd można podziwiać 'cielący się' lodowiec. Wysokie na 60-70 metrów pionowe ściany z poszarpanym błękitnym lodem robią ogromne wrażenie, a odgłosy pękającego lodu wywołują dreszcze emocji, dając wrażenie, że w każdej chwili będzie można być świadkiem rozpadu lodowca.

























Jest niesamowity....










Przewspaniały. I wygląda jak wielka, puszysta beza.









Część lodowca jest schowana na głębokość 140–170 m pod powierzchnią wody. Wyjątkowym czyni go fakt, że lód cały czas pracuje, zmienia się i każdego dnia postępuje o około 2 metry. Należy do niewielu lodowców, które zamiast się kurczyć, powiększają swoje rozmiary. Lodowiec Perito Moreno nieustannie spływa do jeziora Argentino, przemieszczając się nawet o 2 metry dziennie.

















Wchodzimy na górne tarasy widokowe, z których można podziwiać lodowiec w całej okazałości. Dopiero z tego miejsca można zobaczyć prawdziwy ogrom lodowca Perito Moreno.







































O 14.30 mamy rejs. A raczej rejsik, bo trwa tylko 50 minut. Ale to wystarczy. Mocno wieje i jest zimno. Podpływamy blisko lodowca, na jakieś 200 metrów, chociaż przedtem chyba byliśmy jeszcze bliżej. Widoki z perspektywy wody są absolutnie oszałamiające.






















































Wracamy do autobusu i jedziemy do El Calafate. Wysiadamy w centrum i robimy research stekowy. Jest parę fajnych opcji, problemem jest, że niektóre knajpy otwierają się o 19/19.30 i to jest za późno, żeby jeść.
Knajp jest tu całe mnóstwo, właściwie to na głównej ulicy jest knajpa przy knajpie. Oh, uwielbiam te argentyńskie steki! Jest nawet knajpa, w której jedliśmy w 2018!



Znajdujemy dobrą ofertę w pizzerii La Lechuza - stek gran bife argentino 500 gramów za 15.000 ARS z dodatkami - star potato, caramelised onion, egg, bacon and creole sauce. Genialne! Taki smak, taka miękkość mięsa, muy rico, muy sabroso. Po prostu food porn....
I do tego fantastyczne piwo o orzeźwiającym, lekko owocowym smaku, którego jednak nie ma w sklepie.











W Chocolates Patagonia wypijamy gorącą czekoladę z lokalnymi ciasteczkami, alfajores.













Spacerkiem wracamy do hostelu.







A wieczorem pijemy czerwone wino.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz