piątek, 2 lutego 2024

jedziemy do Chile

Pobudka o 5.15, wychodzimy o 5.30, na przystanku mamy być o 5.40, wyjazd o 6, z pięciominutowym poślizgiem. Jedziemy busikiem do Rio Grande, po drodze trochę przysypiam, gdzie jesteśmy ok. 9 i mamy godzinę na przesiadkę. W międzyczasie wypełniamy online deklarację wjazdową do Chile. Proszę, jaki postęp. Teraz jedziemy dużym autobusem Bus Sur, eleganckim i wygodnym, w którym serwują kawę/herbatę, sok pomarańczowy/jabłkowy i kanapki.








Przez argentyńską kontrolę graniczną przechodzimy bez problemu, na chilijskiej zabierają nam worek jabłek (a mówiliśmy, że nie można przewozić owoców ani warzyw, trzeba je było bardziej schować). A pies w autokarze i w luku obwąchuje bagaże.
 






Pada. Przesypiam cieśninę Magellana, budzę się, gdy zjeżdżamy z promu. Cieśnina ta znajduje się pomiędzy kontynentem, a wyspami Ziemi Ognistej i łączy Ocean Atlantycki z Oceanem Spokojnym. Ma długość ponad 550 km i szerokość 2–45 km. Nazwano ją na cześć Ferdynanda Magellana, który odkrył ją i przepłynął w 1520 roku podczas podróży dookoła świata.
 




Zjadam moje argentyńskie ciasteczko, zwane alfajor, nadziewane dulce de leche i oblane czekoladą. Pyszne, bardzo słodkie. Ale słodycze muszą być słodkie.



Do Punta Arenas zajeżdżamy około 17 i za chwilę łapiemy wcześniejszy autobus do Puerto Natales. Fajnie, że możemy przebukować bilety i nie musimy czekać trzy godziny na ten nasz. Na miejscu jesteśmy koło 20 i od razu odbiera nas Katerina, która załatwia nam cały pobyt w Puerto i wycieczki w Parque Nacional Torres del Paine. Drogo to kosztuje. Jedziemy do Hotelu Glaciares. Tu z Kariną omawiamy plan naszego pobytu tutaj i płacimy resztę płatności. Pokój jest przyzwoity, łazienka mała. Nadal jestem przeziębiona, do tego zmęczona całodzienną podróżą, więc szybko idę spać. Jest tak późno, że nawet na obiad nie idziemy.
 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz