Od rana mży, a potem nawet pada, na szczęście trochę się przejaśnia, zanim wyjdziemy z domu. Najpierw zanosimy bagaże do nowej miejscówki, bo nasza nie była już na dziś dostępna. To Hostel Rio Ona, gdzie mamy 4-osobowy pokój. Czysto, ale starodawnie. Internet niezbyt szybki. Idziemy na przystanek busików i kupujemy bilety z rabatem. Jedziemy ok. pół godziny. Trasa jest przyjemna, podłoże miękkie, gdyż szlak wiedzie częściowo przez torowiska i trochę przez las, żadnych głazów czy kamieni, pojawiają się dopiero w pobliżu laguny. Idziemy półtorej godziny, szybciej niż przewidywane tempo.







Laguna Esmeralda wcale nie jest esmeralda, czyli szafirowa, tylko jasno turkusowa, ponieważ słońca dziś niewiele. Szkoda, bo poprzednim razem tu nie byliśmy. Jednak to małe rozczarowanie wynagradzają nam piękne widoki. Za nią widoczny jest lodowiec Ojos del Albino.










Zjadamy lunch, trochę tu wieje i Maciej z Pawłem obchodzą lagunę dookoła, Agata i ja powoli schodzimy, panowie doganiają nas po drodze. Wracamy godzinę 45 minut. Świeci już piękne słońce.
















Jedziemy do Ushuaia, idziemy do hostelu, muszę się położyć i trochę odpocząć, bo w tym przeziębieniu jestem dziś jakaś słaba, bez siły.





Na kolację idziemy znowu do Krund, tym razem bierzemy milanesa Medditeranea z szynką, mozzarellą, pomidorami i oliwkami, dwa piwa i dwie lemoniady, płacimy 30.000 ARS. Tanioszka, a smacznie i najadamy się bardzo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz