Dziś popełniamy kilka błędów. Ale po kolei.
Wstajemy i dosyć wcześnie jemy śniadanie w Restaurante Calle Real, tym razem znowu jajecznica, bo ma być konkretnie i syto przed długą podróżą, płacimy po 22Q.
Miasteczko jest jeszcze senne, dopiero budzi się do kolejnego dnia. Wszystko pozamykane, stragany też, a szkoda, bo jeszcze mam jedną rzecz do kupienia.


Zabieramy plecaki z hotelu i idziemy na przystań. Łódka do Panajachel odpłynie, gdy zbierze się komplet pasażerów, 18 osób. Czekamy pół godziny.











Na drugi brzeg płyniemy 20 min., 25Q/os.








Na przystanek autobusowy przechodzimy koło straganów i tu finalizuję moje zakupy pamiątek, oczywiście po stargowaniu ceny. Czekamy, ale przyjeżdża kolorowy autobus z przeciwnej strony i nas już zgarnia, 5Q/os. Objeżdża miasto, zabierając pasażerów i w końcu opuszcza Panajachel.

Jakieś pół godziny jedziemy do Solola i tu mamy przesiadkę do kolejnego kolorowego autobusu, który jedzie do Los Encuentros, 3,5Q/os. Po 40 minutach jesteśmy na miejscu, ale zanim wysiądziemy, już nas łapią i mamy transport do Guate, Guate. Tym razem nie kolorowym autobusem, tylko busikiem, który jest szybszy i tańszy, 30Q/os. Młodzian wyszarpuje mnie z autobusu, trzyma za plecak i ciągnie do busika. Taki tu jest głód klienta. Szarpię się, bo przecież mogę sama iść. Jedziemy, ale przez całą drogę nie ma zbyt wielu pasażerów, zła pora na podróżowanie? Dojeżdżamy w niecałe dwie godziny, faktycznie szybko.



Na Trebol, przystanku końcowym w drzwiach pojawiają się taksówkarze i proponują swoje usługi. Chcemy jechać na Central Norte, skąd mamy mieć autobus do Flores. Taksówkarz chce 100Q, mówię, że to za dużo i finalnie jedziemy za 90Q. To przejazd przez całe miasto, wg przewodnika ma trwać nawet godzinę, my zajeżdżamy w 20 minut. Idziemy na terminal, gdzie okazuje się, że autobusy do Flores stąd nie jeżdżą! WTF?! A pytaliśmy i kierowcę busika i taksówkarza! Kurcze, zawiózł nas na zły terminal, pfff.

Wracamy więc autobusem miejskim transurbano, 5Q/os., wysiadamy w zona centro i zaczynamy szukać terminalu Fuente del Norte. Dostajemy sprzeczne informacje i chodzimy po Calle 17 w tę i z powrotem. Z tymi plecakami. Wreszcie jest! A przechodziliśmy obok niego! Kupujemy bilety na nocny autobus do Flores, 250Q/os., bardzo nietanio. Zostawiamy bagaże w przechowalni, bagażowy mówi, że z powodu covida przechowalnia jest nieczynna, ale on robi uprzejmość. Maciej pyta, ile ta uprzejmość kosztuje, pan mówi, że co łaska i Maciej daje 40Q. Idziemy na miasto, spacerujemy deptakiem, sprawdzamy opcje jedzeniowe. Mam ochotę na ceviche na lunch i hamburguesę na kolację. Mnóstwo ludzi również spaceruje, sporo mężczyzn i chłopców w fioletowych szatach i śmiesznych czapkach z frędzelkiem oraz pań w białych sukienkach i woalkach na głowie. Dają świadectwo swojej wiary.






Sprawdzamy dwie cevicherie, ale ceny ceviche mają zbyt wysokie, więc rezygnujemy z tej opcji, a ponieważ głód nam dokucza, w Doblada la Sexta, comedorze dla lokalsów bierzemy po hot dogu chorizo z dodatkami, 8Q i po soku mango, 7Q. Sok pyszny, hot dog pożywny, więc jesteśmy najedzeni i zadowoleni.

I tak sobie dalej idziemy tym deptakiem, aż trafiamy na główny plac Ciudad de Guatemala, Plaza de la Constitucion, przy którym stoi Palacio National de la Cultura i Catedral Metropolitana de Santiago de Guatemala. Nie można do niej wejść, gdyż trwa nabożeństwo, każą przyjść za półtorej godziny, ale to nas już nie interesuje. Na placu mnóstwo ludzi, siedzą dookoła fontanny, spacerują, jedzą i piją, dzieci krzyczą i biegają. Są tu też nawiedzeni uzdrawiacze świata i sprzedawcy orzeszków ziemnych i dupereli.











Maciej koniecznie chce wypić cafesito. No to wypija, rozpuszczalną, czarną kawę z cukrem z plastikowego kubka, hah.



Wracamy, chcemy zjeść trochę mięsa, bo tych ryb mamy dosyć, ale knajpa serwująca shoarmę jest już zamknięta. O 18? Do wyboru są tylko sieciówki, ale przecież nie będziemy jeść w Macdonaldzie, ponownie więc idziemy do comedoru i tym razem zamawiamy hot doga z salcicą, czyli długą parówką i sok z mango. Za wszystko płacimy 30Q, tanioszka. Najadamy się i napijamy i powoli udajemy się na terminal.


Tu odbieramy nasze plecaki; okazuje się, że wcale nie musieliśmy nic płacić za ich przechowanie, usługa jest darmowa, o czym informuje duży baner. Tak więc koleś nas naciągnął. Czekamy jeszcze półtorej godziny na odjazd autobusu. Przygotowuję się do drogi i wyciągam z dużego plecaka ciepłe rzeczy, skarpety, nogawki i widzę, że w środku Maciej się ze mnie natrząsa. Dobra, dobra, zobaczymy, kto będzie miał rację. Wsiadamy, siedzenia są rozkładane, ale w sumie niezbyt wygodne. I jest zimno, klimatyzacja włączona jest na maxa, oni chyba są nienormalni. Ubieram się we wszystko, co mam i jestem na granicy komfortu cieplnego. Maciej przykrywa się ręczniczkiem, ale i tak jest mu zimno. A ja znowu mam rację. Gdy tylko ruszamy o 21.05 zasypiam i tak śpię do 23, ale potem już tylko drzemię. Początkowo jedziemy po jakiś strasznych zakrętach, myślałam, że pojedziemy autostradą albo przynajmniej jakąś szosą. Przez sen słyszę też o jakiejś kontroli dokumentów, ale nikt nas nie budzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz