Do Tulum przyjeżdżamy o 3 w nocy i prawie do 5 kiblujemy na terminalu, bo okazuje się, że również stąd nie ma nocnego autobusu do Valladolid. Nad ranem wychodzimy i główną ulicą idziemy do miejsca, gdzie można łapać colectivo. Siadamy na krawężniku i czekamy. Czekamy godzinę, nic nie jedzie, a jak jedzie, to się nie zatrzymuje, aż wreszcie staje obok nas samochód osobowy. Kierowca proponuje, że zawiezie nas do Valladolid za 600MXN, no chyba oszalał. W wyniku negocjacji z Maciejem schodzi z ceną do 400MXN, ja siedzę nieugięta i twarda na krawężniku, więc koleś odjeżdża. Po chwili wraca i godzi się na nasze 300MXN. Jedziemy. Ja jak nieprzytomna, ze zmęczenia się słaniam, głowa mi się kiwa, przysypiam, a facet zbiera innych potencjalnych pasażerów. Jedziemy, a ja w tym półśnie mam wrażenie, że ciągle ktoś wsiada i wysiada. Potem okazuje się, że facet przewiózł na trasie Tulum - Valladolid z dziesięć osób, obrotny jakiś. I jeszcze na koniec chce od nas propinę, czyli napiwek. No nie przeginaj, facet.


Na miejscu, no prawie na miejscu jesteśmy ok. 8, zwalamy plecaki w jakiejś kanciapie w naszym Hostel 230, bo pokoju jeszcze dostać nie możemy i idziemy na miasto, bez prysznica, bez mycia zębów, ugrhhh.

Idziemy na Zocalo, czyli główny plac miasta. Góruje nad nim Iglesia de San Servacio. Pierwotny budynek katedry został wzniesiony na początku XVI wieku przez hiszpańskich księży. Jednak w 1705 roku ówczesny biskup nakazał jego zburzenie po tym, jak we wnętrzu kościoła zamordowano dwóch radnych miejskich szukających w nim schronienia przed tłumem mieszkańców rozjuszonych ich urzędniczą samowolą. Mieszkańcy zdemolowali wnętrze, więc aby odkupić ten czyn, natychmiast przystąpiono do budowy nowego kościoła.






Na szczęście jest blisko, bo jesteśmy w samym centrum. Trzeba zjeść śniadanie. Najtaniej będzie w jakimś comedorze na mercado, znanym też jako Bazar Municipal. Można tam znaleźć wiele lokalnych restauracji serwujących meksykańskie jedzenie. Zamawiamy dwa różne omlety, z szynką i serem oraz z kurczakiem, dwie kawy i jeden sok z ananasa w wielkim pucharze, do tego dają nam koszyk z tortillami z mąki kukurydzianej, ale tego nie jadamy, bleee, płacimy 285MXN, strasznie drogo, potem okazuje się, że kawałek dalej jest znacznie taniej. No cóż, trzeba zawsze sprawdzać, ale po tej zarwanej nocy byliśmy zbyt zmęczeni.


Szukamy teraz transportu do cenotes Samula i Xkeken. Czekamy w bazie pewnie 25 minut na innych klientów, ale nikt nie nadchodzi, więc zgadzamy się na transport za 120MXN. Gdyby było więcej chętnych, przejazd kosztowałby 40MXN/os. Wstęp do jednej cenote kosztuje 80MXN, a do dwóch 125MXN, tanio, bierzemy dwie. Trzeba wziąć kamizelkę ratunkową, obowiązkowo za 25MXN, do każdej cenote osobno i skrytkę na plecak za propinę, dajemy 20MXN. Wstęp jest niedrogi, ale naciągają potwornie na dodatkach. Cenote są piękne, znajdują się w jaskiniach z okulusem, przez który wpada światło słoneczne. Bardziej nam się podoba Samula, jest wyższa i jaśniejsza, w Xkeken byliśmy już w 2015. Ludzi nie ma dużo, wręcz jest ich mało, to ciągle są skutki covida.






Wracać do miasta znów musimy za 120MXN, gdyż nie ma innych chętnych, ale wysiadamy przy Conviento de San Bernardino de Siena, niestety, jest zamknięty, jak zwykle zresztą, więc oglądamy go tylko z zewnątrz. Udało nam się go zwiedzić tylko raz, podczas naszego pierwszego pobytu w Valladolid, a jesteśmy tu po raz trzeci. Wybudowany w latach 1552–1560 jest najstarszym tego typu obiektem na półwyspie Jukatan, obecnie muzeum, pokazujące historię miasta i świątyni.







Spacerujemy wzdłuż Calzada de los Frailes czyli uliczki pełnej kolorowych budynków wybudowanych w stylu kolonialnym z pięknymi oknami i drzwiami, warsztatów rzemieślniczych, klimatycznych restauracji i galerii sztuki.








Idziemy do hostelu i dostajemy już pokój. Odpoczywamy. Są tu zaledwie trzy czy cztery pokoje w starym budynku, ale dużo w budowie. Właściciele- Chińczycy budują tu spory hotel.





Po południu wybieramy się do cenote Zaci, która znajduje się w samym centrum miasta. Niestety, jest zamknięta z powodu federalnych prac konstrukcyjno-renowacyjnych. Po drodze zjadamy mały lanczyk- tortę, czyli kanapkę z pieczonym kurczakiem, 30MXN i litr świeżo wyciśniętego soku z pomarańcz za 30MXN.






W samym sercu Valladolid znajduje się Zocalo, czyli główny plac w mieście, tętniący życiem zarówno za dnia jak i wieczorem Parque Principal Francisco Cantón Rosado. Odpoczywają tu miejscowi i turyści, a nasi znajomi sprzed cenote Zaci dają pokaz ludowych tańców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz