Pobudka o 4.30 (uuuuu!), o 5 jesteśmy gotowi przed hotelem, busik przyjeżdża z lekkim poślizgiem. Do Carmelita jedziemy trzy i pół godziny szutrową drogą.

Na miejscu jesteśmy o 9.15 i idziemy na śniadanie (sin frijoles) i o 10.45 wyruszamy na szlak. Jest nas sześcioro, dwie Kanadyjki z Vancouver, Hana i Kodi, Holenderka Coco, Polak z Berlina Kajetan, wszyscy o połowę młodsi od nas, młodsi nawet od naszych córek i my, emeryci. Do tego obsługa, przewodniczką Deslyn, kucharka Klara i mulnik Jorge. Początkowo idziemy bardzo szybko, prawie biegniemy i muszę szybko przebierać nóżkami, chyba uciekamy od cywilizacji.






Do El Tintal docieramy o 15.45, ależ jesteśmy zmęczeni i od razu wskakujemy w hamaki, a kucharka Klara serwuje nam arbuza i soczek. I tak sobie leżę w tym hamaku i obserwuję małpy, jak skaczą z drzewa na drzewo i huśtają się na gałęziach, mega!


.jpg)



Idziemy na zachód słońca na piramidę Henequen, później serwują kolację, ryż z warzywami i filet z kurczaka. I widzimy skorpiona i prawie jaguara, który poświęcił oczami i zniknął, a pan z obsługi za późno nas zawołał. Hahaha ;) Za to potem pokazuje nam tarantulę. Bierzemy prysznic, woda w wiadrze za 10 Q.










Brak komentarzy:
Prześlij komentarz