wtorek, 12 kwietnia 2022

idziemy na wulkan Toliman, 3158 mnpm

Pobudka o 3.30, o 4 na dole spotykamy się z przewodnikiem Arnoldo i ruszamy na trek. Początkowo idziemy ciemnymi zaułkami, gdzie powoli budzi się życie, by po 20 minutach dojść do początku szlaku. Brodzimy w śmieciach, totalny brak kultury, po prostu wszystko wyrzucają na ziemię. Obrzydliwe. I te śmieci, później już w mniejszej ilości będą nam towarzyszyć prawie na samą górę. Idziemy rytmicznie, ale powoli, wsłuchując się w rytm serca i regulując oddech. Wejście zabiera nam 5,5 godziny, na szczycie jesteśmy o 9.30. Niestety, niebo jest zachmurzone i zamglone, widoczność żadna. A widok stąd zapiera dech w piersiach. Szkoda, wielka szkoda.
 






Zjadamy śniadanie i trochę czekamy na poprawę widoczności; niestety, bez rezultatu. Zaczynamy więc schodzić i jest to dla mnie duży problem ze względu na kolana. Po jakimś czasie bolą już bardzo. Zejście trwa 3,5 godziny.
 





























U podnóża wulkanu znajdują się plantacje kawy, podobno rośnie ona najlepiej na żyznej, wulkanicznej ziemi.







Z Arnoldo rozmawiamy o tych śmieciach jako sytuacji beznadziejnej, czasami urządzają akcję sprzątania parku, ale niewiele to daje i o skorumpowanej guarda parque i że nie każdy może wejść na wulkan, bo po prostu nie daje rady. Na dole znów te śmieci, widoczne w dziennym świetle jeszcze bardziej, ohyda. Przechodzimy przez barrios jovenes, ludzie mieszkają tu w totalnym syfie, na klepisku, w ciemnych pomieszczeniach bez okien. Masakra. Dochodzimy do hostelu, rzucam się na łóżko, nie mam nawet siły, by zdjąć buty.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz