środa, 13 kwietnia 2022

dziś wulkanik, Cerro de Oro, 1892 mnpm

Postanawiamy jednak zostać tu jeszcze jeden dzień i wybrać się na wycieczkę na wulkanik Cerro de Oro. Opuszczamy nasz hostel i idziemy na główną ulicę, by zjeść śniadanie. Mam już dosyć tej jajecznicy i jajek w różnej postaci, więc zamawiamy pankejksy z owocami, po 25Q i czarna kawę, po 15Q.













Potem idziemy do hotelu tuż obok, Hotel y Posada Ratzen, w którym wczoraj pytaliśmy o cenę pokoju, 100Q/os., mają internet (co jest normą) i ciepłą wodę (co jest rzadkością). Jeśli pokój będzie porządny, zostajemy, jeśli nie, wyjeżdżamy stąd. Idę z panią na górę, pokazuje mi dwa pokoje, jeden z nich całkiem fajny, ale mówi, że kosztuje 150Q/os. Schodzimy na dół, Maciej pyta o cenę, mówi 125Q/os., a gdy mówimy, że wczoraj było 100Q/os. zgadza się i płacimy 200Q za pokój.
 








Zbieramy się i idziemy na róg łapać transport, który zawiezie nas w okolice wulkanu Cerro de Oro, 1892 mnpm. Trochę jednak musimy poczekać. I znów jedziemy na pace kilkanaście minut po 5Q/os.





















Wysiadamy koło posterunku policji i pytamy, jak wejść na górę. Mówią nam, że trzeba iść w grupie i z przewodnikiem i akurat są tu dwie osoby, które mają przewodnika, więc do nich dołączamy. Okazuje się, że policjant idzie z nami ze względów bezpieczeństwa, gdyż w okolicy grasują rabusie.
 

















To nasz wczorajszy wulkan, Toliman.



Ścieżka dosyć ostro pnie się w górę, ale dobrze mi się idzie i po 50 minutach jesteśmy już na górze.








Pogoda dziś jest lepsza niż wczoraj, więc możemy podziwiać piękne widoki na jezioro Atitlan i położone nad nim małe miasteczka. Nawet widać nasz wczorajszy wulkan. Przewodnik Manuel pyta nas, ile mamy lat. Tu wszyscy pytają nas o wiek i podziwiają naszą sprawność i siłę. Hehehe.
 

















































Idziemy jeszcze na drugą stronę wulkanu, przez chaszcze, a potem schodzimy stromym zejściem, ale kolana mnie nie bolą. Na dole jesteśmy po 30 minutach.




























Szybko łapiemy pakę do miasta, 5Q/os., tu kupujemy duże piwa i odpoczywamy na tarasie naszego pokoju. Jest dobrze.
 















Po południu wychodzimy na drobne zakupy i całkiem dobrze się targujemy.













Potem szukamy cevicherii, ale jedna za droga, drugą mi się nie podoba, inna zamknięta, a u tego kolesia, co dwa dni temu nie chcę już jeść, chcę coś innego. Idziemy więc znów do tego drogiego, a on mówi, że już nie obsługuje. Co? Jest przecież dopiero 17.50. Wracamy więc do naszego kolesia, ale i on ma już zamknięte. Pfffff.





Idziemy więc na rybę, smażona mojarra z dodatkami kosztuje 40Q do tego limonada i jamaica po 10Q. Ale już mam dosyć ryby, czuję się zarybiona.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz