Budzimy się przed budzikiem, pakujemy i idziemy na śniadanie, 35Q. Czekamy na transport do wodospadów, samochód przyjeżdża z opóźnieniem 30 minut, a jakże; jedziemy na pace z dużą gwatemalską rodziną. To typowy tu sposób podróżowania ;) Jest dużo gadania, okrzyków i śmiechu, jedziemy dziesięć kilometrów po strasznych wertepach, kiwamy się i podskakujemy na wybojach.




Kierujemy się do kasy, bilet wstępu kosztuje 50Q/os., można tu przebywać cały dzień, ale my mamy tylko dwie godziny. Panuje tu atmosfera totalnego pikniku, na grillach zrobionych z połówek wielkich, metalowych beczek smażą się mięsiwa, kobiety sprzedają owoce, a dzieci owinięte w folię wyroby czekoladowe (?)







Idziemy po błotnistej ścieżce i drewnianych schodach aż dochodzimy do basenów z turkusową wodą. Jest tu mnóstwo ludzi, kapią się, pływają, brodzą i piknikują. Maciej się kąpie, ja nie, gdyż powietrze jest dosyć chłodne.


Z hostelu bierzemy plecaki i kierowca odwozi nas do miasteczka, gdzie łapiemy chicken busa do Coban. Jedziemy tam dwie godziny. Tu przesiadka do kolejnego busika, już do Ciudad de Guatemala. Jazda trwa pięć godzin i jest dosyć męcząca, zwłaszcza, że za naszymi plecami małe dziecko prawie całą drogę płacze, a jak nie płacze to kwili. Matka jakoś nie potrafi go uspokoić.






Gdzieś po drodze kupujemy kiść malutkich, słodkich bananów... te mogę jeść i nawet je lubię.


Zajeżdżamy późno i nie mamy hotelu. Na szczęście, naprzeciwko bazy transportowej, do której przyjeżdża busik jest hotel. No cóż, hotel to zbyt dużo powiedziane. To pokoje dla kierowców tych busików, nora bez okna, za to w łazience pierwsza gorąca woda w prysznicu na naszej trasie. I dobre WiFi. Obok, przed drzwiami parking. To znaczy, że to jakiś podrzędny motel. A szyld głosi, że to hotel (!) La Bendicion.



Idziemy coś zjeść, szybko za róg, bo pewnie nie jest tu zbyt bezpiecznie. A za rogiem życie tętni i jest dużo policji. Dobrze. Zjadamy jakiegoś kurczaka w prymitywnym comedorze, za dwie porcje i jedno piwo płacimy 40Q, a kelnerka nie potrafi liczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz