piątek, 8 kwietnia 2022

woda leje się z nieba, a my płyniemy na wycieczkę

To nie jest najlepszy dzień tej wyprawy...Wstaje pochmurny i mglisty, parny i ciepły. Wszystko jednak się zmieni. Będzie gorzej. Na przystani o siódmej czeka już na nas nasz sternik i przewodnik i zabiera do siebie na śniadanie, znowu jajecznica! Trochę podglądam przygotowanie jedzenia w kuchni.






Najedzeni, wypływamy naszą balią na Rio Pasion, dziś tylko w jedną stronę, ale za to trzy godziny. Niestety, niebo coraz bardziej się zaciąga i wkrótce zaczyna padać. Pada coraz mocniej, dobrze, że Luis kupił dla nas folię, pod którą możemy się schować.
 






Gdy dopływamy do Altar de Sacrificio leje tak, że odmawiam wyjścia z łódki. Jednak nie mam większego wyboru. Sitio jest malutkie, jednak do samego ołtarza nie ma szansy dotrzeć, gdyż znajduje się on na wzgórzu, wprawdzie niewysokim, ale pokrytym błotem i mokrymi liśćmi, a schodów czy ścieżki brak. Nie w sandałach. Oglądamy więc w deszczu kilka stelli, a potem Luis włamuje się do domku guarda parque, gdzie pokazuje nam kopię tego ołtarza. Dobre i to. Wracamy do łódki i dwie godziny płyniemy do Crater Azul, cokolwiek to znaczy.
 









Prawie cały czas pada, momentami wręcz leje. Jesteśmy cali mokrzy. Wpływamy w boczną rzekę, wzdłuż której rosną nenufary, mnóstwo nenufarów. Byłoby pięknie, gdyby nie ten deszcz. Gdy dopływamy na miejsce, przestaje padać. Okazuje się, że Crater Azul to faktycznie krater wulkaniczny, z którego wypływa nie lawa, tylko krystalicznie czysta woda, tworząc zatoczkę, która przeradza się w rzeczkę, wpływającą do Rio Pasion. Cudnie. To kąpielisko dla miejscowych i faktycznie jest tu kilka łodzi i kilkanaście kapiących się osób. Maciej też się kąpie, ja mam dosyć wody na dziś. Cała ta zabawa z dopłynięciem do krateru, kąpielą i zdjęciami trwa godzinę.
 



















Wreszcie wracamy, to kolejna godzina. Jestem przemoczona i przemarznięta i nie czuję się szczęśliwa. Jednak widzimy dziś, oprócz tych wszystkich ptaków, żółwie rzeczne i dwa krokodyle, które na nasz widok wpełzają do wody. Ze strachu?

















W końcu docieramy do Sayaxche, po 8 godzinach wycieczki, przemoczeni do suchej nitki.



W hotelu przebieramy się w suche rzeczy i o 16 płyniemy na obiad do Luisy. Dziś serwuje pollo asado z zimnymi frytkami i ziemniakami. I pod wpływem pogody następuje zmiana planów. Postanawiamy nie jechać dziś po południu w stronę Rutas Candelarias, tylko zostać na jeszcze jedną noc tutaj i wysuszyć wszystkie mokre ciuchy. Gdybyśmy jechali, to zupełnie w ciemno, gdyż nie mamy żadnej rezerwacji noclegu, a szukanie go wieczorem nie jest najlepszym pomysłem. Kupujemy jeszcze na jutro bułki i banany na śniadanie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz