Budzę się wcześnie, miasteczko jest ciche i spokojne. O 7 Ricky zaprowadza nas na śniadanie w budce Mother's Kitchen przy rynku. Śniadanie, mimo iż to znowu jajecznica jest smaczne i co najważniejsze, tanie, płacimy tylko 14BZ$! Nie ma to jak prowincja.






Budynki mieszkalne są tu różne, duże i małe, pełne przepychu i skromne.





Pakujemy plecaki i o 8.30 odbiera nas transport, Nataly, siostra Tyrona. A mówił, żeby nie jechać z nikim innym, tylko z nim. Po drodze mijamy przetwórnię trzciny cukrowej, fabrykę rumu i centrum rehabilitacyjne dla osób uzależnionych od alkoholu. Kompakt, trzy w jednym. Po paru minutach przyjeżdżamy na przystań, tu nadal nie ma Tyrona, ale jest jego brat, Eric, z którym popłyniemy na wycieczkę. Płyniemy z Orange Walk ok. godzinę Rio Nuevo aż do Lamamai. Po drodze Eric opowiada różne ciekawostki, widzimy też osadę, Guinea Grass, w której mieszkają Mennonici.








Ruiny w Lamanai były dawniej znaczącym miastem Majów w obecnym dystrykcie Orange Walk w Belize. Nazwa 'Lamanai' pochodzi od majańskich słów oznaczających 'zanurzonego krokodyla' i jest oznaką czci dla tych gadów, żyjących wzdłuż brzegów New River. Belizańska dżungla wokół Lamanai jest pełna egzotycznych ptaków i lubiących wodę iguan. Istnieją dowody na zamieszkiwanie Majów w tym miejscu od 1500 roku pne.
Stanowisko archeologiczne nie jest duże, zwiedzanie trwa półtorej godziny; podczas którego Eric służy nam za przewodnika. Daje nam milczącą zgodę i przymyka oczy, gdy wchodzimy na najwyższą piramidę High Temple. Rozpościera się z niej wspaniały widok na lagunę i dżunglę. Została ona zamknięta dla zwiedzających kilka lat temu po śmiertelnym wypadku, gdy jakaś kobieta z niej spadła.




.jpg)

Świątynia Maski czyli Templo de los Mascarones to prekolumbijska majańska świątynia, której nazwa pochodzi od dwóch ogromnych wapiennych masek, znajdujących się na dolnym tarasie przy głównych schodach. Budowlę najprawdopodobniej zaczęto wznosić ok. 200 roku p.n.e. i na przestrzeni wieków poddawano modyfikacjom. W połowie V wieku świątynia została gruntownie przebudowana, by mogła pełnić funkcję grobowca. W dwóch kryptach spoczęły szczątki zarówno mężczyzny jak i kobiety. Wraz z nimi złożono tu dużą liczbę jadeitowych artefaktów, ceramiki oraz ozdób z muszli i drewna.










Wysoka Świątynia czyli Templo Alto została wzniesiona ok. 100 roku p.n.e. ale na przestrzeni wieków była wielokrotnie modyfikowana i przebudowywana. Podczas pierwszej fazy budowy osiągnęła również swoją aktualną wysokość 33 metrów. Ostatnia duża przebudowa miała miejsce ok. 600-700 roku n.e. Świątynia posiada liczne tarasy oraz trzy zestawy schodów od strony południowej. Budowla otoczona była placami i mniejszymi budynkami i stanowiła centralny punkt miasta w okresie klasycznym. Pełniła również ważną funkcję rytualną dla społeczności Lamanai. Z jej szczytu zobaczyć można otaczającą Lamanai dżunglę i pobliską lagunę na Rio Nuevo.













To boisko do gry w piłkę datowane jest na 900-950 rok n.e.






Świątynia Jaguara została nazwana od prostokątnej dekoracji w kształcie jaguara. Jej najbardziej interesującymi elementami są dwie maski dekorujące zachodnią fasadę. Maski znajdują się na dwóch poziomach po południowej stronie centralnych schodów. Maska z niższego poziomu ma ponad 4,5 m wysokości. Przedstawia ludzką twarz, obramowaną dekoracyjnymi elementami, która ma nakrycie głowy w kształcie krokodyla. Znaczna część świątyni pozostaje pod warstwą ziemi, porośniętej gęstą dżunglą. Choć jest nieodkopana, to będzie przypuszczalnie znacznie wyższa od Wysokiej Świątyni. Na temat tej świątyni istnieje legenda, że można w niej znaleźć włócznię zwaną sercem jaguara.














Po zwiedzaniu mamy lunch pod palapą, rice&beans, czyli tradycyjne jedzenie belizańskie, na szczęście, oprócz tytułowego ryżu i fasoli jest w tym daniu kurczak, trochę sałatki i smażone pataty. No dobra, ale porcja jest dla słonia, połowę biorę na wynos.



Tu szybki prysznic i idziemy na terminal. I dobrze, bo autobus wyjeżdża 10 minut przed czasem, o 14.50. Przejazd do Chetumal trwa ok. godzinę i kosztuje 10BZ$/os. Z terminala na granicę jedziemy taksówką 15 min. I kosztuje nas to 40BZ$. Za wyjazd z Belize musimy zapłacić po 40BZ$ za osobę. Po wyjściu z migracion, gdy już myślimy, że będziemy musieli iść 2 kilometry na migracion meksykańskie, podjeżdża taksówka, która zawiezie nas za 20US$ na terminal ADO w Chetumal. Przechodzimy jeszcze przez migracion, jakiś koleś mówi, że musimy zapłacić jakąś kasę za wjazd do Meksyku i pokazuje swój kwitek- ponad 600 pesos, olaboga! Ale my już płaciliśmy za wyjazd, dlaczego mamy znowu płacić, tym razem za wjazd? więc idziemy do okienka va bank i urzędnik stempluje nam wizę wjazdową, bez żadnych kwitków. Nic nie rozumiem, ale dobra nasza.





Wsiadamy z powrotem do naszej taksówki, która zawozi nas na terminal ADO. Cały przejazd z Orange Walk w Belize do Chetumal w Meksyku był bardzo sprawny. Okazuje się, że jednak nie ma nocnego autobusu do Valladolid, jak nam parę osób mówiło. Postanawiamy więc jechać o 23 do Tulum, a stamtąd kombinować dalej. Kupujemy bilety, 270 pesos/os. i czekamy. Jest tu darmowy internet, więc czas mija dosyć szybko, ale toalety są płatne, ze szczelnymi bramkami, więc sprytnie korzystamy ze służbowej toalety dla personelu. Swoją drogą to skandal, jak się kupuje bilet autobusowy, toaleta powinna być darmowa, taka sprzedaż wiązana. Punktualnie o 23 odjeżdżamy autobusem Mayab do Tulum. Jest niezbyt wygodny, nawiew dmucha jak szalony, jest zimno, więc zakładam mój ciepły zestaw podróżny i prawie całą drogę śpię. Maciej zresztą też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz