Śniadanie zjadamy w Cocina Yucateca, jest typowo meksykańskie, z ryżem, makaronem, oczywiście z frijoles, mimo że mówiłam, że ma być sin frijoles, no i ta jajecznica, dla odmiany z tuńczykiem, ale niewiele to poprawia mój apetyt, 70MXN. Maciej zamawia omlet con queso y jamon, czyli z serem i szynką, 70MXN. Za to jest dosyć tanio. Do tego dwa litrowe soki, z pomarańczy i melona, po 30MXN.




Idziemy na terminal. ADO i busikiem jedziemy do Cancun. Tu z terminala mamy dosyć blisko do hotelu Arco Maya, ale z plecakami wydaje się daleko. I trudno go znaleźć, nie ma na nim nazwy. Pokój jest duży, ładny i czysty, z dwoma wielkimi, wygodnymi łóżkami. Na dachu jest taras z basenem i leżakami. Fajnie, tylko w życiu nie zapłaciłabym za ten pokój, nawet ze śniadaniem 100US$. Mam wątpliwości nawet po rabacie do 40US$.







Wybieramy się na plażę, po drodze sprawdzamy opcje testu na covid-19, wymaganego przez American Airlines. W hotelu proponują nam za 800MXN, znajdujemy opcję za 450MXN. Miejskim autobusem jedziemy na Playa Langosta, 24MXN/os. Plaża jest taka sobie, ale woda w Morzu Karaibskim jest cieplutka. Spędzamy tu dwie godziny, wracając robimy test za 350MXN, jest negatywny, ale okazuje się, że wyniki możemy odebrać dopiero za dwie godziny. Albo pani przyśle nam na maila. No to wolę osobiście odebrać wersję papierową.









Taki lunch to uwielbiam.





Idziemy więc do najpierw do Chedraui po piwo do obiadu, a potem na obiad do comedor popular, czyli na ryneczek, gdzie dla lokalsów głównie serwują comida mexicana. Zamawiamy carne asada po 80MXN, facet chce nas oszukać nas o 10MXN, ale się nie dajemy, a on liczy 80+80 na kalkulatorze. Jedzenie jest poprawne, da się zjeść. To chyba jest pochwała kuchni meksykańskiej.




Potem kupujemy marquesitę z nutellą, 35MXN, to taki naleśnik jak wafelek, dobry, pierwszy i jedyny nasz deser tutaj.


I rozmawiamy z gościem o zaginionych kilka lat temu studentach, bezsilności ich rodziców i braku działania ze strony państwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz