Wreszcie kontynentalne śniadanie, płatki z mlekiem, tosty z dżemem, owoce, kawa i sok. Żadnej jajecznicy. I ryżu. I frijoles. Chyba dostałam obsesji na temat jajecznicy, hahaha. Ale trudno się dziwić po 6 tygodniach jajecznicy na śniadanie prawie codziennie. Ehhh.


Po śniadaniu Maciej jeszcze się kąpie w basenie na dachu, potem zbieramy nasze rzeczy i ruszamy w drogę do domu.



Naprzeciwko terminala, niedaleko szkoły kupujemy cztery tortas con pollo, czyli bułki z kurczakiem, bo nie wiadomo, co nas czeka w Berlinie. Zaraz mamy autobus ADO na lotnisko, porządny, elegancki. To najlepsza firma autobusowa w Meksyku. Siempre primera.



Dojeżdżamy w 45 minut na terminal 3 i idziemy się odprawić. Trochę to trwa, bo pani musi wydrukować nam aż po trzy bilety, sprawdza również nasz test covid-19 i paszport covidowy. Przechodzimy przez securidad, czyli kontrolę bezpieczeństwa z rumem w camelbagu i nożykiem do owoców bez problemu. W duty free z okazji urodzin Macieja testujemy różne warianty tequili; czysta jest okropna.




Wsiadamy do samolotu, gdzie ogłaszają, że nie trzeba nosić maseczek! Można jak ktoś chce, ale nie ma obowiązku. Wszyscy z radości klaszczą. Po niecałych dwóch godzinach lądujemy w Miami. Okazuje się, że nasz rum przecieka. Musimy usprawnić nasze bagaże i je przepakować. Przy okazji ważymy je- Macieja waży 13,6kg, a mój 9,5kg. Ważymy się też, oboje schudliśmy po 5kg, hura! Idziemy na kontrolę bezpieczeństwa, gdzie biega pies i obwąchuje ludzi i bagaże. Ooops, miejmy nadzieję, że nie wyczuwa alkoholu, tylko narkotyki. Rum przechodzi przez skaner niewykryty, natomiast mój plecak zostaje rozbebeszony i zabierają mi nożyk z Palenque. Cóż, szkoda, bo był fajny. Internet na lotnisku działa dosyć słabo. A w samolocie mają problem z klimatyzacją, więc start jest opóźniony o niemal godzinę.





Lecimy 777-300, to duży samolot z ośmioma rzędami foteli. Pytam, czy możemy zrobić imprezę, bo dziś są urodziny mojego męża i czy możemy dostać upgrade do business class. Nie jest to możliwe, niestety. Nie wiem, dlaczego jacyś blogerzy piszą głupoty, że można, pfff. Dostajemy obiad- kuskus z kurczakiem, dobre. Oglądam film z George Clooney 'Up in the Air', a potem próbuję zasnąć. Maciej śpi. Mi się nie udaje, mimo iż obok mnie nikt nie siedzi i mam dwa miejsca. Jednak podróż mija dosyć szybko, z Miami do Londynu nie jest aż tak daleko. Nadrabiamy opóźnienie w starcie, gdyż mamy wiatr w plecy, ale nad Londynem samolot krąży pół godziny, czekając na pozwolenie na lądowanie. Będzie z tego powodu problem.


Idziemy na kontrolę bezpieczeństwa przed lotem do Berlina, a tu bramka zablokowana, nie przepuszcza nas. Biegniemy do centrum pomocy i pani mówi, że już nie wpuszczają, bo do odlotu zostało tylko pół godziny. No ale to nie nasza wina, tylko American Airlines. Pani proponuje inny lot do Berlina, przez Zurych, SwissAir. Dobra, może być, polatamy se. Lot do Zurychu mamy niedługo, za godzinę, musimy przemieścić się na Terminal 2, autobus tam jedzie co 10 minut, teoretycznie, bo czekamy ponad 15. I jedzie jakieś 10 minut. Wyskakujemy z autobusu, idziemy na kontrolę bezpieczeństwa, gdzie blokuje nas butelka z resztką wody z samolotu. Muszą sprawdzić cały plecaczek, a czas ucieka. Przestępujemy z nogi na nogę, a potem biegiem na check in, ale nikogo już nie ma, więc biegniemy na bramkę, gdzie wystawiają nam nowe bilety, już z numerami miejsc, na oba loty. Ufff, rzutem na taśmę udaje nam się wsiąść do samolotu na czas. I załapaliśmy się na ostatnie miejsca, z tyłu, przy toalecie, uh. Lecimy około dwóch godzin i dostajemy po butelce wody. A liczyliśmy na raclette lub fondue, skoro to szwajcarska linia :p


W Zurychu mamy akurat tyle czasu, by przejść z jednego samolotu do drugiego, oczywiście przez kontrolę bezpieczeństwa. I tym razem rum przechodzi bez problemu, pan się trochę dziwi, czemu przewożę pustą butelkę po rumie, ale nie wie, że w domu wlejemy tam naszą kontrabandę. Przyczepia się natomiast do dużego plecaka Macieja i ogląda kosmetyki.




W samolocie znów dostajemy po małej butelce wody, resztę można sobie kupić. Fondue ani raclette nie ma. Lecimy godzinę 15 minut, w Berlinie mamy półtorej godziny do odjazdu Flixbusa. Idziemy na kawę. Dzięki tej zadymie z lotami nie musimy czekać 7 godzin na lotnisku. Parę minut po 21 wsiadamy do autobusu.