piątek, 27 lipca 2018

Po 6 tygodniach podróży pora wracać do domu! :)

W tym pokoju nie ma robali.
Po 6 tygodniach podróży wracamy dziś do domu, pora na podsumowanie.
Domy tutaj są okratowane. Okna i tarasy. Życie za kratami. Płoty i mury zwieńczone spiralami drutu kolczastego. Ludzie zabezpieczają się przed włamaniami. Mimo tych widocznych oznak strachu (?) czujemy się tu bezpiecznie.
Ludzie są otyli, przysadziści, zwłaszcza kobiety, które w większości mają dupska wielkie jak szafy i obwisłe brzuchy. Okropność.
Kościoły. Różne, różniste. Czasem dziwaczne. Na przykład Iglesia de Luz del Mundo. Cokolwiek to znaczy. Zwłaszcza w El Salvador.
















Pada. Transport minivanem na lotnisko Tocumen zajmuje pół godziny. Po drodze widzimy nieskończone metro, które ma wkrótce połączyć lotnisko z miastem. Tu czekamy na nasz lot do Stambułu 4 godziny :p Szkoda, że internet dostępny jest tylko teoretycznie :( Swoją drogą to skandal, powinien być free i bez ograniczeń. Tak jak w Buenos Aires, gdzie włączał się automatycznie.
Robimy check in. Zaglądamy do wszystkich duty free i załapujemy się na alkohol- rum, raspberry absolut, mango ron, papaya tequila i white chocolate. To ostatnie najlepsze, słodziutkie. Ale czekoladek czy innych słodyczy nie ma.








Tak się zajmujemy tymi drinkami, że prawie się spóźniamy i do samolotu wchodzimy ostatni ;p Zajmujemy miejsca i wkrótce startujemy. Lecimy Airbusem A330 300/200 Turkish Airways i mamy miejsce przy oknie. Lot ma trwać 13 godzin!
Stewardesy rozdają napoje i orzeszki. O kurcze, nie będzie jedzenia? Jestem głodna!
Na szczęście niedługo jest również jedzenie, smaczne. Oglądam cztery filmy i w ogóle nie śpię. W końcu w moim rytmie dnia jest jeszcze wieczór...



















Dwie godziny przed lądowaniem serwują dobre śniadanie. A samolot siada na ziemi miękko i łagodnie.


W Stambule jesteśmy wcześniej i mamy 2 i pół godziny oczekiwania na samolot do Berlina. Najadamy się turkish delight i chałwy, a potem nam niedobrze i mdło :(
Czekamy.

















Z Berlina do Poznania jedziemy pociągiem, Intercity.



czwartek, 26 lipca 2018

Shopping w Panama City

Rano jakoś ciemno, a jest już ósma. Wyglądam przez okno, a ono wychodzi na studnię. Moja klaustrofobia budzi się...
Problem robali zgłaszamy w recepcji. Mam nadzieję, że coś z tym zrobią.
Po śniadaniu, mimo deszczu, a właściwie ulewy wychodzimy na miasto. Dobrze, że wkrótce przestaje padać i możemy iść na zakupy. Chodzimy po różnych sklepach i szukamy prezentów dla rodziny. Oczywiście, targujemy się, skutecznie!
Zaglądamy nawet do Casco Antiguo.


















Chcemy już wracać, gdy znów zaczyna padać. Ale jak! Prawdziwa tropikalna ulewa pory deszczowej z błyskawicami i piorunami. Musimy to przeczekać. 
Po burzy ulicami płyną potoki wody, samochody jadą zatopione po osie, rozpryskując na boki fontanny wody.






Idziemy do mariscerii i cevicherii Bendicion na ceviche. Marzyliśmy o nich przez całe 6 tygodni podróży. Najtańsze i najlepsze. Bierzemy po kubeczku ceviche de pescado za 1,50$/porcję. Pycha!


















Wracamy do hotelu, wygląda na to, że robale zlikwidowane i w pokoju czysto. Wieczorem idziemy na kolację do hali rybnej. Pada. Znowu dajemy się namówić na jedzenie w Econo Fish, kelner kusi nas darmowym ceviche, my jeszcze uzgadniamy, że nie będziemy płacić 7% podatku, który dołączają tu do rachunku. Zamawiamy średnią corvinę z papas fritas y ensalada za 12$. A kelner mówi, że nas pamięta i pokazuje stolik, przy którym siedzieliśmy. Wszystko się zgadza. A byliśmy tu 5 tygodni temu :p
Ceviche są pyszne, zwłaszcza że darmowe ;) A ryba? Mistrzostwo świata! Najlepsza, jaką tu jedliśmy... Delikatna i mięsista, mniam!


Pada. Jak dobrze, że jutro już stąd wyjeżdżamy, bo chyba dotarła tu pora deszczowa z Kostaryki :( Zamawiamy transport na lotnisko za 2$/os. Jedziemy zaraz po śniadaniu, o 7.30.
Jest dobrze! ;)


Idziemy do pokoju, a tu znowu robale biegają! Wracamy do recepcji, bez dyskusji dają nam inny pokój, tym razem na 5 piętrze. Może tu robale nie dotrą. Pokój jest spory, dość przestronny i jak na tutejsze warunki dosyć ładny. Ma duże okno z widokiem na miasto. Nie na studnię.




środa, 25 lipca 2018

Wracamy do Panamy

Z hostelu mamy transport na plażę, skąd o 7.15 odpływa lancha do Sierpe. Płyniemy zatoką, później wpływając w rzekę, wzdłuż której rosną mangrowce. Poziom wody jest niski, więc mają bardzo odsłonięte korzenie. Na rzece utworzyły się piaszczyste łachy, po których spacerują ibisy z zakrzywionymi dziobami. Po godzinie dobijamy do pomostu w Sierpe; wreszcie nie musimy wysiadać wyskakując z łódki do wody.











O 9 wyjeżdżamy autobusem, 350 CRC/os., który w pueblach oczywiście zatrzymuje się przed każdą chałupą prawie :p
Zajeżdżamy do Palmar Norte o 9.30, za godzinę ma być autobus na granicę do Paso Canoas. Kupujemy bilety za 2130 CRC/os. i czekamy. Autobus spóźnia się 50 minut, pytamy znudzoną kasjerkę, dlaczego, a ona odpowiada, że jedzie z San Jose i droga jest kręta. No chyba jest głupia? Autobus jedzie wg rozkładu, to wg niego droga nie jest kręta,  tylko nagle się taka zrobiła? My dobrze wiemy, dlaczego, bo jechaliśmy tą trasą parę dni temu i kierowca dwa razy zatrzymał się na żarcie podczas 4 i pół godzinnej jazdy! Wkurzeni jesteśmy, bo to nam opóźnia czas dotarcia do Panamy. A jeszcze jakiś taryfiarz się wtrąca, że jak nam się spieszy, to możemy wziąć taksówkę za 100$! No chyba jest głupi?



W końcu jedziemy. Autobus jest wygodny i przyjemnie się jedzie, zwłaszcza, że mamy miejsca z przodu. Minusem jest ciągłe zatrzymywanie się na przystankach i poza nimi, mimo iż jest to autobus dalekobieżny. No i te okropne plantacje palmy olejowej, wrrrr.




Po półtorej godzinie jesteśmy na granicy, chodzimy od budynku do budynku, od okienka do okienka, jakby wszystko nie mogło być w jednym miejscu. Najpierw musimy uiścić podatek wyjazdowy z Costa Rica w wysokości 8$/os. Potem pieczątka wyjazdowa i odciski wszystkich palców obu rąk plus fota, zanim wbiją nam pieczątkę wjazdową do Panamy. Dobrze, że nie pobierają odcisków palców u stóp ;p Znajdujemy bezpośredni autobus do stolicy, który odjeżdża za chwilę i jedzie 7 godzin. Bilet kosztuje 16,60$/os.





Po czterech godzinach zatrzymujemy się w przydrożnym comedorze Los Tucanes, gdzie zjadamy ryż z gulaszem wieprzowym i gulaszem wołowym. Trochę twarde, ale dosyć dobre. Cena 8,50$ za obie porcje.


















Jest 19. Ciekawe, kiedy dotrzemy do Ciudad de Panama?
Trochę drzemiemy po drodze i na miejscu jesteśmy o 22.38. Niestety, publiczny transport (metro, autobusy) jeździ tylko do 22.30, więc skazani jesteśmy na taksówkę. Taksówkarz oczywiście chce nas naciągnąć, za przejazd do hotelu chce 10$, my oczywiście się nie zgadzamy i mówimy,  że jedziemy za piątkę, on oczywiście się zgadza; na nasze wyszło ;p Jestem pewna, że Amerykanie zapłaciliby dyszkę bez dyskusji :p Przez nich miejscowi we wszystkich krajach,  do których jeździmy windują ceny, bo myślą,  że jak gringo, to zapłaci! :(
W hotelu Discovery mamy ciasny pokój z ciasną łazienką. I z robalami! :(( Rano będziemy interweniować.