niedziela, 15 lipca 2018

Chalatenango- Santa Tecla

Nie podoba nam się tutaj. Wyjeżdżamy. 










Jedziemy do San Salvador autobusem za 2,50$/os. Właśnie odbywa się finał Mistrzostw Świata, pomocnik kierowcy jest całym sercem za Chorwacją, potrafi wymienić nazwiska wszystkich piłkarzy, ale cały autobus kibicuje Francji. W stolicy najpierw bierzemy autobus linii 52 za 20 centów/os., a potem linię 101 za 30 centów/os. i koło południa jesteśmy w Santa Tecla.


Już w colectivo przyczepia się do Macieja jakiś grubas i gdy wysiadamy koniecznie chce nam pomóc i prowadzi do hotelu. Ja jestem bardzo powściągliwa w takich sytuacjach i zachowuję dystans, bo nigdy nie wiem, jakie są prawdziwe pobudki takiej pomocy... Pierwszy hostel ma ładne patio, więc Maciej mówi, że tu zostajemy, ale pokój jest okropny (za 25$!) i co gorsza nie ma internetu, więc obracamy się na pięcie i wychodzimy. Gruby Andy prowadzi nas do następnego, Mango Inn (skąd oni biorą te wyrafinowane nazwy dla tych nor??). Tu jest internet, ale pokój malutki jak dziupla, łóżko wąskie (nie wiem, jak się zmieścimy), wc cieknie, ciepłej wody nie ma, śniadania też, cena 25$. Chyba minę mam nietęgą i zaczynam negocjacje. Udało się utargować cenę na 20$, ale nie mamy klimatyzacji, tylko wentylator.





Jedziemy na wulkan San Salvador. Autobus za 50 centów/os. jedzie 45 minut, oczywiście ciągle zatrzymując się po drodze, co bardzo wkurza Macieja. Kupujemy bilet wstępu do Parque Nacional Boqueron za 2$/os. i idziemy na szlak, a właściwie ścieżkę. To wejście to jak niedzielny spacer rodzinny w Parku Sołackim, tylko łódek brak :p Są tu 4 miradory, z których widać wulkan w wulkanie, mały krater wewnątrz dużego krateru. Idziemy tą rodzinną ścieżką, dużo tu rodzin z dziećmi i seniorów, w końcu to przecież niedziela :p







Przechodzimy prawie całą ścieżkę i kierujemy się na mniej uczęszczany szlak, który prowadzi nas do restauracji Nuestro Hermanos. Tu zamawiamy kiepską czekoladę na gorąco i drogie zimne piwo, a potem ruszamy na szlak do małego krateru.











Idziemy ścieżką łagodnie w dół, przypadkowo trafiając do palapy, pod którą zapewne mieszka jakiś bezdomny. Bo że ktoś tu mieszka nie ulega wątpliwości. 
Idziemy dalej, ale cały czas okrążając krater, a nie schodząc do niego, w końcu musimy zawrócić, bo inaczej nie zdążymy na ostatni autobus o 17. W drodze powrotnej zauważamy znak wskazujący właściwe zejście w dół, ale jest on tak ustawiony, że nie widać go na zejściu. Chyba montowały go jakieś debile. Szkoda.









Wracamy do parku i idziemy na przystanek. Przed 17 przyjeżdża półciężarówka, w której podróżuje się na stojąco. Pytam kierowcę, który mówi, że to ostatni autobus. Oczywiście, okłamuje nas :p ale o tym nie wiemy, gdy wsiadamy, dopiero po chwili widzimy faktyczny ostatni autobus. Jedziemy za 50 centów/os. na stojaka, ale znacznie szybciej jesteśmy w mieście.









Obiad jemy w Maurita mariscos y cocteles. I dziś szalejemy, bo oprócz carne asado y pescado frito zamawiamy dwa mojito za piątaka. No ale świętujemy zwycięstwo Francji w Copa del Mundo;) Razem rachunek wynosi 19,14$ (z napiwkiem 10% z automatu).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz