środa, 4 lipca 2018

Volcan Irazú, czyli ściema i brak organizacji, a potem jazda do San Jose

Budzę się o 5.52, bez budzika, chyba za wcześnie chodzimy spać ;p Zjadamy eleganckie śniadanie i idziemy na autobus. Ma przyjechać o 8.30, jest spóźniony, o 9 wyjeżdża z Cartago, bilet 1260 CRC/os. Powoli, mozolnie wspina się pod górę. Widoki są piękne, na tarasowych polach uprawia się tu ziemniaki, cebulę i marchew. Gleba jest żyzna, wulkaniczna. 






Autobus wjeżdża prawie na krater wulkanu, jakiś skandal! Jesteśmy na górze o 10.30, a o 12.30 autobus wraca. Następny jest o 15.15. Kupujemy bilet wstępu do Parque Irazú, 15$/os. Maciej denerwuje się, gdyż autobus wyjeżdża z Cartago późno i jedzie długo. Idziemy na najwyższy punkt, 3432 mnpm., w międzyczasie psuje się pogoda. Jak zawsze na wulkanach. Na dole było ciepło i słonecznie, teraz jest chłodno, zaczynają nachodzić chmury, robi się mgła, zaczyna mżyć. Wnętrza krateru nie widać. Po jakimś czasie zaczyna się przejaśniać i w dole widzimy lagunę. Schodzimy na niższy punkt, idziemy ścieżką wzdłuż brzegu krateru. Zaczyna padać i to tak intensywnie, że musimy założyć peleryny. Idziemy na Playa Hermosa, to duża polać czarnego, wulkanicznego piasku. Wracamy autobusem o 12.30, nie ma tu nic do roboty.



























Bierzemy plecaki i znów idziemy na autobus. Za 600 CRC/os. jedziemy do stolicy kraju, San Jose. Tu znowu pada, wręcz leje, więc czekamy aż przestanie chociaż trochę. Docieramy do hostelu backpackers Costa Rica i tu dowiadujemy się,  że wulkan Poas, na który chcemy wejść,  jest aktywny i od 9 miesięcy zamknięty dla turystów. Ooops! Do tego pokój nieposprzątany, musimy ponaglać i czekać ponad pół godziny. Pieniądze za to bardzo szybko wzięli! 
Hostel jest bardzo ładny i ma basen. Jest tu knajpa i bar, kuchnia, gdzie można sobie samemu przygotować posiłek i pokój telewizyjny. Nasz pokój jest mniej ładny, ma duże łóżko, regał, wiatrak i okno wychodzące na korytarz i wspólną łazienkę. Płacimy za niego 15.880 CRC.


















Idziemy zwiedzać stolicę, ale mało ciekawe to miasto. Zaglądamy do katedry metropolitalnej, wypłacamy 100.000 CRC z bankomatu i wracamy. Pada i to mocno. Znowu! Trzeci już raz dzisiaj :(
Obiad zjadamy w hostelu i to jest błąd. Zamawiamy Thai green curry, bo Maciej ma na to ochotę. Ja chcę Caribbean chicken, ale bez frijoles. Niestety, to jakaś gotowa mieszanka, podejrzewam, że mrożonka. Zupa jest niedobra, nie ma w niej mleczka kokosowego, warzywa rozgotowane, a kurczak zepsuty, fuj!













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz