Wstajemy o 6, wychodzimy o 6.15, bo o 7 mamy autobus z terminala Vencedores do
Cerro Verde. Jedziemy miejskim autobusem za 20 centów/os., a na terminalu
okazuje się, że autobus i owszem jest, ale o 7.40. Kupujemy bilety za 90
centów/os. i czekamy.
Wyjeżdżamy punktualnie. Myśleliśmy, że pojedziemy pół godziny, a jedziemy dwie,
ponieważ objeżdżamy Lagunę Coatepeque z drugiej, dłuższej strony. Do tego
autobus ciągle się zatrzymuje, nierzadko co pięć, dziesięć metrów, żeby lokalsi
mogli wsiąść czy wysiąść. Jakby nie mogli podejść kawałek do przystanku, pfffff.
Przy drodze sterty śmieci, co za świnie! W ogóle, im bliżej Gwatemali, tym
brudniej i pełno śmieci na ulicach, szosach, w rowach. Syf!
W Panamie, Costa Rica, nawet w Nicaragui jest czysto i porządnie, a tu
śmietnisko!
Dojeżdżamy do Parque Nacional Cero Torre o 9.45. Kupujemy bilety wstępu po
3$/os., zjadamy śniadanie i chcemy ruszyć na szlak na wulkan Santa Ana, a tu
okazuje się, że nie. Musimy poczekać do 11, wtedy będzie przewodnik i idziemy
całą grupą. Samemu nie wolno!
No to czekamy, bo nie mamy wyjścia, wejście na szlak zamknięte jest wielką
bramą z furtką. Płacimy 1$/os. i ruszamy w grupie ok. 10 osób, a razem z nami
nie tylko przewodnik, ale jeszcze policjant turystyczny z pistoletem (dla
naszego bezpieczeństwa :p)
Idziemy naturalną ścieżką przez las, ale nie w górę, tylko w dół. W dół na
wulkan?? Myślałam, że na wulkan się wchodzi, a nie schodzi ;p Po 15 minutach
docieramy do szosy, gdzie czekają kolejne osoby, teraz jest nas już 22.
Idziemy kolejne 10 minut, tu pobierają po 6$/os. dla Ministerio de Ambiente,
czyli Środowiska. Pytamy, czy mają descuento para jubilados o profesoras, a pan
mówi 'bienvenido' i wpuszcza nas za darmo, lol. Jesteśmy tak zdziwieni, że nie
możemy uwierzyć. Pozostali płacą po sześć dolców :p Teraz zaczyna się wspinaczka,
która trwa godzinę i 15 minut, a nie, jak mówili wszyscy, dwie godziny.
Podejście jest przyjemne i w sumie niezbyt męczące. Szlak prowadzi najpierw
przez las, potem ścieżką przez trawy i zarośla, a później po kamieniach i
głazach.
Ze szczytu rozciąga się wspaniały widok na Lagunę Coatepeque i sąsiedni wulkan Izalco, na który się nie wchodzi, gdyż jest aktywny. W kraterze wulkanu śliczne jezioro o pistacjowo-zielonej wodzie, która gotuje się i bulgocze.
Robimy zdjęcia i podziwiamy piękną okolicę, a tu guia wygania nas na dół. Dyskutujemy, że jest wcześnie i chcemy tu jeszcze być, a on mówi, że mamy schodzić, bo zejście zajmie nam 2 godziny. Odpowiadamy, że skoro weszliśmy w półtorej godziny, schodzić będziemy godzinę. A potem będziemy czekać dwie godziny na autobus. Jednak wyganiają nas, więc zaczynamy schodzić, co zabiera nam godzinę i 10 minut, łącznie ze zdjęciami i selfami :) I musimy czekać do 16 na autobus.
Wracamy trochę krócej, wysiadamy po drodze i idziemy na kolację do Papa Johns. Bierzemy Combo Duo, czyli dwie pizze (jamon, pepperoni), 2 sprite'y i cinnamon knots za 8,50$. Jest smacznie i najadamy się dobrze.
Tu w Salwadorze, niestety, nie możemy stosować naszej zasady, że podróżując je się lokalną kuchnię... Jest ona równie obrzydliwa, jak w Gwatemali czy Meksyku, dlatego jemy chińszczyznę czy pizzę ;) A tu, w Santa Ana to w ogóle tragedia z jedzeniem, nie ma żadnych comedorów, żadnych opcji ;(
Trochę kręcimy się po plaza, obserwując życie ulicy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz