poniedziałek, 9 lipca 2018

Playa de Tamarindo

Gorąco dziś jak w piekle!
Po obfitym (wielka jajówa) śniadaniu pakujemy się i z plecakami idziemy na plażę. Nie możemy ich zostawić w hostelu, bo za darmo tylko do 12, potem trzeba płacić po 3$. A poza tym nikt by ich nie pilnował.
Siedzimy w cieniu wielkiego drzewa i kąpiemy się na zmianę. O wpół do drugiej schodzimy i idziemy na paradę, czyli przystanek, przez całe miasto. Autobus ma być o 14.15, przyjeżdża jakiś, niby directo o 14, więc wsiadamy do niego, bilety 2.000 CRC.




Niby directo, a ciągle się zatrzymuje, niby szybko jedzie, a jedziemy dłużej niż w tamtą stronę. W dodatku o tysiąc droższy ; ( I jeszcze wysadza nas na Panamericanie,  nie jedzie na terminal, więc musimy dygać z tymi tobołami do hostelu. 
Hostel La Posada del Tope jest kolonialny, bardzo. Pełno tu drobiazgów, ozdób, pierdułek, kurzołapów. Generalnie podniszczony, ale ma swój styl. Za to nie ma ciepłej wody, a pani w recepcji jest zdziwiona,  że o to pytam :p Internet jest, na szczęście, dobry.





Kolację jemy w marisqueria Copa d'Oro, chuleta plus wymiana dodatków, no frijoles, por favor- mas ensalada, no aroz, pero papas fritas. Płacimy 3.300 CRC/porcję.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz