piątek, 20 października 2023

jedenasty dzień treku pod Everest, Pangboche, 3985 mnpm - Namche Bazar, 3440 mnpm

Jak co dzień wychodzimy przed ósmą, dziś mamy dotrzeć do Namche Bazar. Jeszcze robię sobie fotki z właścicielem lodge, który wielokrotnie był na szczycie Everestu.





Schodzimy. Sporo ludzi wchodzi, ja się cieszę, że trek mamy już za sobą i powoli zbliżamy się do cywilizacji. Cieszę się na prysznic z ciepłą wodą.









O 9.30 jesteśmy w Tengboche, gdzie wypijamy hot lemon z przepięknym widokiem na góry. Żegnamy Mont Everest.













































Od pewnego momentu idę sama, bo Maciej odpadł i idzie wolniej, a ja tak nie mogę. Idę sobie tak i idę, ludzi coraz mniej, później wcale ich nie ma, okolica przestaje mi się wydawać znajoma, potem wygląda już całkiem obco, więc zastanawiam się, czy już wpadać w panikę, że zgubiłam się gdzieś w Himalajach, czy jeszcze poczekać. Idę więc nadal przed siebie i napotykam miejscową kobietę, która sierpem ścina jakąś trawę. Dobra, ryzykuję i pytam po angielsku, czy tędy idzie się do Namche Bazar. Potwierdza, więc idę, mimo iż droga wydaje mi się nieznana.



Na szczęście wkrótce przybywam do Kyangjuma, do Ama Dablam View Lodge & Restaurant, gdzie jest już część ekipy. Zamawiam mint tea i wielki talerz frytek, ah jak mi smakują. Maciej dociera trochę później i bierze mushroom soup. Po jedzeniu i odpoczynku ruszamy w dalszą drogę, ja idę z Santa. Tuż przed 15 jesteśmy w Namche.












Okazuje się, że tym razem nocleg mamy w innym miejscu, bo w tym, co spaliśmy poprzednio podobno nie było miejsc. Podobno. Szkoda, bo nie dość, że lodge jest okropna, a pokój wygląda jak nora, to nie ma ciepłej wody w prysznicu.




Wieczorem idziemy do Steak House na steki z jaka, 1000 Rs/danie. Plus piwo San Miguel. Z Filipin.























A to dal bhat, który jedzą nasi współtowarzysze w lodge'owej restauracji. Wolę steka ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz