piątek, 27 października 2023

Garden of Dreams

Dziś - dla zabicia czasu - wybieramy się do Garden of Dreams, wstęp 400 Rs/os. Ogród znajduje się już poza Thamelem, jest niewielki, ale pięknie urządzony. Siadamy sobie na ławeczce i delektujemy się leniwym, emeryckim czasem. Świeci słońce, jest cieplutko. Nigdzie nam się nie spieszy, gdyż nie mamy nic do roboty. Rano wymieniamy jeszcze 50$ na 6500 Rs. Później kurs dolara trochę wzrasta i wymiana byłaby bardziej korzystna, ale o parę rupii nie chodzi.






















































Wracamy do hotelu, gdzie zjadamy zupę pomidorową na lunch, 170 Rs za porcję. Przychodzi Jerzy, by dokonać rozliczenia, ale przynosi ze sobą laptopa, w której ma umowę. Wygląda, że jest ona jednostronnie korzystna dla jego firmy. Muszę się jej bliżej przyjrzeć, gdy wrócimy do domu. Oczywiście, żadnych naszych uwag i roszczeń Jerzy nie przyjmuje do wiadomości. Pffff.







Wychodzimy na Durbar Square, spacerujemy, robimy zdjęcia, przyglądam się ludziom, jest tłoczno jak zawsze.
















































Później idziemy do Nawa Ghasa, lokalnej knajpki z nawarskim jedzeniem, poleconej mi przez Bijeya. Budynek pełen jest zakamarków i bardzo nam się podoba. Przychodzą tu tylko lokalsi, pewnie nawet Jerzy jej nie zna. Siadamy przy niskim stoliku, na poduchach na podłodze. Kelner przynosi menu, ale nic z niego nie rozumiemy. I nie potrafimy się z nim dogadać, ponieważ nie zna angielskiego. Przyprowadza więc jakiegoś managera, który coś tam nam tłumaczy. No dobra, zdajemy się na niego i zamawiamy. Przynoszą jedzenie, które nas zaskakuje sprasowane płatki ryżu i kawałki pikantne, zimnej wołowiny dla Macieja, naprawdę pikantne, bo aż oczy wychodzą mu na wierzch. Haha, wołowina pokonała Macieja. I jakieś dziwne kawałki mięsa niemięsa dla mnie, smażone, ciepłe. Sprawdzam w necie, co to, bo smakują jak skóra - ooooooh nie, to smażone kawałki wołowego języka! Pijemy Ghorka beer. Czuję się niedojedzona, jedzenie jest dziwne, więc zamawiamy jeszcze buff momo, tu przynajmniej wiadomo, co to jest. Klasyka. Ah, a już parę dni temu mówiłam, że więcej momo nie będę jeść. Rachunek wynosi 1080 Rs, bardzo tanio.





















Na Thamelu, mimo później pory, toczy się nocne życie.







Idziemy teraz do Mitho na deser i tu znowu pewne rozczarowanie - deser jest malutki i dziwny, płacimy 705 Rs. I spotykamy tu Rama ze swoją grupą z Polski, która jutro wyrusza na EBC i chwilę rozmawiamy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz