Ciężki dzień. Bardzo ciężki. A zapowiada się optymistycznie. Pogoda ładna, słoneczna, temperatura rześka. Po śniadaniu, 2 jajka na twardo i 2 tosty, tuż przed 7 wyruszamy na szlak. Przechodzimy przez ładne wioski z ładnymi hotelikami i lodgami i malutkimi sklepikami. Turystów dosyć dużo po drodze. Mijają nas też karawany mułów i jaków, idące w górę i w dół, objuczone workami z ryżem, butami z gazem i innymi towarami. Pogoda jest przyjemna, słoneczna. Początkowo idzie nam się dobrze, po drodze wypijamy lemon honey tea i troszkę odpoczywamy.







Idziemy góra, dół, góra, dół, jak to w Himalajach. A nogi już bolą. Dochodzimy do bramy parku, a tu kłębi się tłum trekkerów, którzy chcą załatwić zezwolenie na wejście do Sagarmatha National Park, czyli Parku Narodowego Mount Everest. Załatwienie permitu zabiera nam półtorej godziny. Jerzy mówi, że w ramach rekompensaty stawia lunch, ale jakoś dziwnie tego nie słyszymy.
Sagarmatha to nepalskie słowo oznaczające Mount Everest. Park ten obejmuje trzy główne doliny najwyższych partii Himalajów: Bhote Koshi, Dudh Koshi oraz Imja Khola. Należą więc do niego takie szczyty jak: Mount Everest, Lhotse czy Czo Oju. W 1979 roku Park Narodowy Sagarmatha został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.




Zgodnie z tybetańską tradycją buddyjską Beyul jest świętą, sekretną doliną, pobłogosławioną przez Guru Rinpocze jako miejsce pokoju i duchowego schronienia. Guru Rinpocze był duchowym mistrzem, który w VIII wieku przyniósł przekaz buddyzmu z Indii do Tybetu i w Himalaje. Beyul to podobne do raju miejsce, oddalone od cywilizacji, którego odnalezienie wymaga wysiłku i poświęcenia. Wewnątrz beyul światy fizyczne i duchowe nakładają się, a skuteczność praktyki duchowej wzrasta. Beyul cechuje się wysokim poziomem różnorodności biologicznej i niewysłowionym pięknem otoczenia. Zamieszkujący je buddyści zobowiązani są traktować naturę z najwyższym szacunkiem. W Beyul poszczególne jeziora, skały i jaskinie są często uważane za dom dla istot duchowych. Nieakceptowane są tu żadne konflikty, polowania i zakłócanie naturalnego krajobrazu.
Postawiona w Monjo kani otwiera drogę do takiej właśnie odizolowanej doliny. Chodzi o dolinę Khumbu, która jeszcze niedawno idealnie odpowiadała opisowi beyul. Region Khumbu w dużej mierze pokrywa się z obszarem Parku Narodowego Sagarmatha, należą do niego między innymi Namche Bazar, Thame, Khumjung, Khunde, Pangboche czy Tengboche. Przodkowie Szerpów osiedlili się tutaj w XIV wieku uciekając z Tybetu przed prześladowaniami religijnymi.
Khumbu nadal jest odległą, ukrytą doliną, otoczoną wysokimi, ośnieżonymi górami. Niestety przez ogromny wpływ turystyki w coraz mniejszym stopniu stanowi schronienie dla ludzi i ich kultury oraz całego bogactwa roślin i zwierząt. Napływ turystów powoduje rozwój internetu, transportu, edukacji i wzrost zamożności mieszkańców. Te pozorne zalety niosą ze sobą jednak zmianę stylu życia i ryzyko odejścia młodych od tradycyjnej kultury i wartości, takich jak beyul.
Idziemy jeszcze kawałek i zatrzymujemy się na lunch. Zjadamy kabanosy i batoniki i ruszamy nie czekając na resztę, która zjada jakieś zupy, makarony czy momo.


Idziemy generalnie wolniej niż pozostali, więc chcemy trochę nadgonić. I tak mijają nas jeszcze przed mostem. A most jest znany, imienia Tenzinga i Hilarego, jeden z dłuższych w Nepalu.



Z tego miejsca pozostaje do Namche Bazar jeszcze około trzech kilometrów. Brzmi optymistycznie, jednak dopiero tutaj zaczną się schody. Teraz czeka na nas najbardziej stromy odcinek trasy do Namche Bazar, a do pokonania jest 550 metrów w pionie. Droga wiedzie stromo w górę, przez las, więc widoków nie ma żadnych.
Potem serpentyny dosyć ostro w górę i tam zostawiam Macieja, bo idzie za wolno, nie mogę tak. Idę więc trochę sama, trochę z naszymi szerpami, o 17. 30 jestem już na check point. Ledwo już powłóczę nogami, a tu jeszcze trzeba przejść całe miasteczko.





Przechodzę przez bramę, mijam młynki modlitewne, napędzane wodą ze strumienia i jeszcze trochę w górę i wreszcie jestem w Himalayan Lodge & Restaurant, 3500 mnpm.



Biorę klucz od pokoju i kładę się do łóżka. Zimno mi. Dobrze, że jest gruba kołdra i gruby koc, ale i tak długo nie mogę się rozgrzać. Trochę przysypiam, a Macieja nadal nie ma. W międzyczasie szerpa przynosi bagaże i mówi, że Maciej idzie z przewodnikiem i jest bezpieczny. Wreszcie o 20 wychodzę, by dowiedzieć się, co z Maciejem, który właśnie zmierza do pokoju. Szedł 12 i pół godziny! Mówi, że po 10 godzinach wyłączyły mu się baterie i ledwo szedł. Kuchnia zamknięta, więc nie łapię się na żadne jedzenie, nawet zupę. A Maciej zjadł garlic soup i wypił herbatkę. O 20.30 idziemy spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz