Nie pada. Świeci nawet słońce. Od razu radośniej się człowiekowi na duszy robi...Na śniadanie, dodatkowo płatne, dostajemy omlet, smażony w wielkim tłuszczu, kawałek białego sera, parę plastrów pomidora i ogórka, croissant i kawę.

Wyruszamy na małe zwiedzanko, mury obronne i stary meczet, zakupy pamiątek i spacer nad morze. I jedziemy dalej.











Po drodze zwiedzamy twierdzę Lezhaozafa. Wstęp kosztuje 200 leków/os., ale facet wpuszcza nas za darmo, bo pokazujemy, że mamy tylko 20€, bo już jedziemy do domu. Faktycznie mamy jeszcze 400 leków, ale to przeznaczamy na inną twierdzę. Musimy się spieszyć z tym zwiedzaniem, bo goni nas burza. Wewnątrz zachowały się jedynie resztki murów różnych budowli zamkowych.















Mauzoleum i ruiny starej katedry św. Mikołaja z XIV w., w których znajduje się grobowiec bohatera narodowego, George Castrioti Scanderbega. Wyskakuję z auta na trzy sekundy, by zrobić zdjęcia, bo nie ma gdzie zaparkować i już pędzimy dalej.


Jedziemy teraz do zamku Rozafa. Był on twierdzą nie do zdobycia, długo opierał się oblężeniom wojsk tureckich. Maciej próbuje zaparkować na przedzamkowym parkingu, który jest jednak tak sprofilowany, że nie nadaje się dla naszego nisko zawieszonego samochodu. Maciej walczy, a ja krzyczę i chyba udaje mi się uratować auto przed kolejnym poszarpaniem. Nerwowa już podczas tej wyprawy jestem, bo auto ciągle jest narażone na uszkodzenia. Jak już wrócimy, to chyba będziemy tylko po autostradzie jeździć. Wstęp kosztuje 400 leków/os., więc drugi bilet musimy kupić za 3,5€. Przez potężną bramę w murach obronnych o długości ponad 600 metrów wchodzimy na zewnętrzny, dolny dziedziniec, a stąd brukowaną dróżką na drugi, górny. Tu stoi katedra, a dalej widać kolejny mur z bramą, zamykający wewnętrzny dziedziniec zamkowy. I znowu zaczyna padać, mam już dosyć tej niepogody.

Niedługo dojeżdżamy do granicy. Urzędnicy sprawdzają tylko Macieja paszport i mój dowód osobisty, dokumenty wozu i pytają czy mamy zaświadczenie o szczepieniu, którego nawet nie chcą oglądać. Wjeżdżamy do Czarnogóry. Pogoda poprawia się i świeci słońce. Ładna okolica, ładne góry.



Jedziemy jakąś lokalną drogą do Baru, a raczej najpierw do Starego Baru. To pozostałości miasteczka zniszczonego przez trzęsienie ziemi. Zachowało się tu kilka budowli, lapidarum, mały pałac, kościół, ruiny domów i mury obronne. Chodzimy zaułkami, wspinamy się na stopnie, zaglądamy w zakamarki. Miejsce jest bardzo klimatyczne. I widok na nowy Bar i morze w oddali wspaniały. Auto zostawiamy na płatnym parkingu, 0,60€ za godzinę. I tak nam się udaje, że ta godzina na styk, ale wystarcza, schodzimy z ruin szybkim krokiem, a facet wrzuca kwit do maszyny, a ona wystawia inny czas parkowania, jakbyśmy przyjechali wcześniej niż w rzeczywistości no i koleś nabija nam kolejną godzinę, pfff. Oszust. Wykłócamy się, w takim razie jak mamy jeszcze 50 minut parkingu, to wracamy do miasta, a on krzyczy, że mamy wyjeżdżać. Niestety, on ma władzę, bo ma szlaban. Pffff.


Zajeżdżamy do Villi Kovacevic w Barze, gdzie dziś nocujemy. Mamy bardzo ładny pokój z trzema łóżkami, aneksem kuchennym i ładną łazienką. Jest czyściutko. I nic nie śmierdzi. Gospodyni nie mówi w żadnym języku, więc trudno się dogadać.






Ale mamy długie auto ;)

Idziemy szukać obiadu, przy okazji zaglądając na plażę. Kamienistą. I do portu.










Jest kiepsko, są tu same lodziarnie, kawiarnie i pizzerie. W odruchu rozpaczy już prawie zgadzamy się na pizzę, ale dajemy sobie jeszcze jedną szansę. I dobrze, bo znajdujemy restaurację Mornar, która wygląda trochę zbyt elegancko. Sprawdzamy jednak menu, trochę przeganiani przez kelnera, ale postanawiamy tu zostać. Jest tu również lokalne jedzenie, a i ceny są przystępne. Zamawiamy uśtipci, 4,50€, bijelą vjeśicę, 5€, paradajz salatę, czyli sałatkę z pomidorów, 1,80€, do tego chcieliśmy dwa duże piwa z kija po 2,30€, a musimy wziąć dwa małe butelkowe po 2€, bo podobno mają zepsuty automat do piwa. Tu też? Jedzenia jest dużo i jest smaczne, bardzo się najadamy. Maciej bierze jeszcze kawę za 0,80€. Płacimy 17,60€.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz