niedziela, 10 października 2021

Jedziemy do Albanii

Pada. Po śniadaniu przypominającym zamierzchłe czasy PRLu wychodzimy obejrzeć pozostałe miejsca, których nie zdążyliśmy zobaczyć wczoraj. Najpierw zaglądamy do kościoła św. Zofii, wstęp 100 denarów/os., gdzie podziwiamy wspaniałe freski sprzed 1000 lat! Są przepiękne i całkiem dobrze zachowane.































Potem musimy znowu dotrzeć do kościoła św. Jana od Kaneo, niestety, dziś również zamknięty, gdyż stamtąd idzie się do twierdzy, położonej na wzgórzu nad miastem, wstęp 80 denarów/os. Wewnątrz nie ma nic ciekawego, wchodzimy więc na basztę, z której roztacza się piękny widok na miasto.
































Następnie schodzimy do starożytnego teatru i do cerkwi św. Warwary, gdzie trafiamy na chrzest prawosławny. Płacimy za wejście jak miejscowi, po 50 denarów.








































Po drodze mijamy kolejne kamienne kościółki Szybko idziemy do willi, by zwolnić pokój i jedziemy do Albanii. To stąd bardzo blisko.













Na granicy sprawdzają nam wszystkie dokumenty, oprócz zielonej karty. Cały czas pada. Jedziemy przez niewysokie ale piękne góry. Zatrzymujemy się w Elbasan, gdzie oglądamy średniowieczne mury obronne. Nie pada. I wyciągamy pieniądze z bankomatu, 5000 leków. Plus opłata manipulacyjna banku 800 leków, trochę dużo.
 
















Kierujemy się na Tiranę. I takie nasze pierwsze spostrzeżenia - domy są porządne, samochody są porządne i drogi są porządne, lepsze niż w Macedonii. A auta to prawie same mercedesy i audi.
 









Stolicę zwiedzamy szybko, bo zostawiamy auto w miejscu, w którym płaci się za parking, znów smsem wysłanym do nie wiadomo kogo. No ale dziś jest niedziela, więc może wcale się nie płaci za parkowanie? Idziemy na główny plac miasta, oglądamy meczet, robimy parę zdjęć i niemal biegiem lecimy do tego auta. Uffff. Wszystko w porządku.


















Dziś nie ma dużo jeżdżenia, więc już po 17 jesteśmy w Durres. Śpimy w Ceka Hotel, którego tak łatwo nie można znaleźć. Jest wciśnięty między inne budynki, a dojeżdża się do niego wąską uliczką. Pokój jest dosyć duży, pościel czysta, łazienka dosyć przestronna, ale jakoś specjalnie się nie zachwycam. Może przez ten dziwny zapach, zaduch? Może przez upiorne oświetlenie o zimnej barwie? Za to internet jest dobry.
 








Idziemy szukać kolacji. Wyczytałam w przewodniku, że w Albanii można zjeść tanie ryby i owoce morza. A my jeszcze jesteśmy nad morzem, więc powinno być tego dużo. Powinno. A nie jest. Knajpy jakieś eleganckie i ceny też eleganckie. No co jest?
 










W końcu siadamy w restauracji Platinum, bez przekonania, ale głodna już jestem. Cóż za pretensjonalna nazwa. Zamawiamy perime zgare, grillowane warzywa, 300 leków, frytki, 150 leków, krewetki, 700 leków, owoce morza, 650 leków i pół litra białego wina, 400 leków. Najsłabsze z tego są moje krewetki. Płacimy 2200 leków.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz