Idziemy po bułki/chleb, cokolwiek, byle nie pokrojone i w worku. Niedaleko Arabas znajdujemy piekarnię i mamy chleb na śniadanie. Spokojnie zjadamy je na balkonie naszego pokoju ze wspaniałym widokiem na Saloniki.





Po śniadaniu zwiedzanie. Zaczynamy od muzeum archeologicznego. Generalnie nie lubię, ale to jest ciekawe. Parkujemy auto na pobliskim parkingu podziemnym, 3€/godz., każda kolejna 1€. Nam wystarcza godzina. Przed wejściem sprawdzają nasze paszporty covidowe i dowody osobiste, wewnątrz temperaturę i każą zdezynfekować ręce, dopiero potem możemy przystąpić do kupowania biletów. Tym razem nie udaje się i muszę kupić normalny bilet za 8€, tylko Maciej jest senior 65+ i ma bilet za 4€. W muzeum oglądamy bogaty zbiór eksponatów, ciekawie pokazany. Irytuje mnie tylko fakt, że pracownicy muzeum ciągle za nami łażą.





Stamtąd jedziemy do Heptapyrgionu, twierdzy założonej przez Kasandra i położonej wysoko nad miastem. Niestety, jest zamknięta, bo to dziś wtorek. Obchodzimy ją dookoła, roztacza się stąd cudowny widok na miasto i morze.







Uwielbiam te sielskie klimaty, urocze knajpki w cieniu drzew.




Jedziemy wzdłuż miejskich murów obronnych i wyjeżdżamy z miasta, kierując się na Dion.






To macedońskie stanowisko archeologiczne, położone wśród drzew, po którym spacerują rozmaite kaczki. Wstęp kosztuje 3€. Ruiny, które możemy podziwiać obecnie pochodzą z okresu rzymskiego. To starożytne miasto i kompleks świątyń było w ówczesnej Macedonii jednym z dwóch wielkich ośrodków kultu. Początkowo czczono tu boginię Demeter, później organizowano w tym miejscu uroczystości ku czci Zeusa i Muz Olimpijskich. To tu spacerował i obmyślał strategię Aleksander Wielki przed swoją wyprawą do Persji w IV w. p.n.e. Również Filip II Macedoński składał ofiary w świątyni Zeusa za pomyślność swoich wypraw. Miasto funkcjonowało między V wiekiem p.n.e. a V wiekiem n.e. Zostało zniszczone przez szereg kataklizmów: najazdy wrogów, trzęsienie ziemi i powódź. Dopiero w XIXw. dokonano tu pierwszych odkryć archeologicznych.

Zwiedzamy to miejsce przez prawie dwie godziny, a miało być pół i jestem już wściekle głodna. Gdzie mój lunch? Idziemy jeszcze do niewielkiego muzeum archeologicznego, mieszczącego się kawałek dalej we wsi.




I jedziemy do Paralia Katerinis, popularnej miejscowości nadmorskiej, gdzie mamy zarezerwowany nocleg w Villa Hariklia . Pokój z łazienką jest nieduży, ale ładny i czysty, są tu dwa łóżka i aneks kuchenny oraz niewielki balkon.



Zaczynamy od kawy.


Jednak jest już po sezonie, miejscowość jest kompletnie 'umarta', jak mówi Adrian. Na deptaku otwartych jest trochę, może połowa interesów, knajpek i sklepów z pamiątkami. Spacerujemy, oglądamy, sprawdzamy morze i stwierdzam, że woda jest ciepła. Ale wieje tak mocno, że nawet Maciej nie ma ochoty na kąpiel. Za to kupuje sobie grecką wazę, jako rekompensatę innej, zbitej latem przez Sebastiana, 12€.


















Obiad jemy w Golden Chicken, haha, ale nie kurczaka, tylko greckie specjały- na przystawkę tzatziki, 2€, lamb chops z frytkami, 9€ i doradę też z frytkami, 8€, do tego bierzemy po pół litra wina za 3€, Maciej białe do ryby, a ja czerwone do mięsa. Jest wspaniale, jedzenie smaczne i wino też, a na rozchodniaczka dostajemy po kieliszku ouzo. Fajnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz