czwartek, 14 października 2021

Bośnia i Hercegowina, Mostar i kamienny most, dziesiąty kraj


Wstajemy, zjadamy spokojne śniadanko, zimno dziś straszliwie, bo wieje silny, lodowaty wiatr, na szczęście świeci słońce. Pakujemy wszystkie rzeczy do samochodu i nagle myśl- rakija! Gdzie jest nasza rakija? Szukamy w torbach w samochodzie, sprawdzamy ogólnodostępną lodówkę w korytarzu. Nie ma. A przecież wczoraj Maciej wkładał ją do lodówki. Sama ją tam widziałam. No nie, ktoś nam ją ukradł! Idziemy do babci, mówię, że mamy problem, a ona pokazuje naszą rakiję i mówi, że myślała, że zapomnieliśmy ją zabrać. Hahaha, akurat! Oddaje nam ją, również serek ziołowy. Ciekawe, że butelka ma niedokręconą zakrętkę, babcia musiała już sobie dziabnąć. Na zdrowie! Po drodze ostatni rzut oka na stary Dubrovnik....
 











Jedziemy szosą nad Dubrownikiem, podziwiając malownicze widoki. Po krótkim czasie dojeżdżamy do granicy. Urzędnik chorwacki sprawdza tylko dokumenty osobiste, natomiast przy wjeździe do Bośni i Hercegowiny sprawdzają wszystko, oprócz zielonej karty i trochę to wszystko trwa. Wjeżdżamy do kolejnego, dziesiątego już kraju naszej podróży. Krajobraz tu surowy, dookoła niewysokie góry bez żadnej roślinności. Główna droga dobra, ale boczne to wąski pasek asfaltu lub droga szutrowa. Mały ruch, mijamy tylko dwa tiry i kilkanaście osobówek.
 














Skupiska ludzkie bardzo rzadkie i niewielkie, kilka kamiennych domów. Przejeżdżamy przez dwie miejscowości wielkości Dopiewa, w jednej nawet, w Stolac zatrzymujemy się na chwilę. Jedziemy nad żyzną doliną, gdzie uprawia się winorośl i warzywa.
 











Dojeżdżamy do Mostaru, gdzie nocujemy w Student Hotel, czyli akademiku. Pokój jest jasny, dosyć duży, czysty, łazienka też w porządku. Samochód parkujemy na podziemnym parkingu, trochę tu bałagan, ale auto jest bezpieczne. Wyruszamy na zwiedzanie. Nadal wieje. Wypłacamy 100 km (ok. 230zł) i idziemy na starówkę. To tu znajduje się słynny, kamienny most.























Kupujemy sok z granatów, ma oryginalny, ciekawy, dosyć cierpki smak.



Spacerujemy uliczkami wybrukowanymi otoczakami, przy okazji oglądając menu w restauracjach. Nie jest źle. A w porównaniu do Dubrownika wręcz dobrze.
 



























































Wchodzimy do meczetu, wstęp 12km/os., wchodzimy na minaret, skąd roztacza się wspaniały widok na miasto.
























O, tu byliśmy.





W końcu, gdy już obfotografowaliśmy most z każdej strony, z góry i z dołu, nadeszła pora kolacji. Idziemy na drugą stronę mostu, tu ceny w knajpach wydają się przyzwoitsze, a i lokali jakby więcej.
























Jemy ją w Tima-Irma, rodzinnej knajpce, polecanej w przewodniku. Maciej zamawia ljuta pljeskavica (pikantne mięso cielęce i wołowe, nadziewane tradycyjnym serem i kajakiem-też ser, grillowaną papryką, warzywami, ajvarem i tradycyjnym chlebem), 13km, a ja sudzukice, czyli kiełbaski z takimi dodatkami jak Maciej, 9km,do tego Mostarsko pivo, po 4 km. Porcję są olbrzymie, a jedzenie przepyszne. Mamy problem z tą wielkością, ale dajemy radę. Do tego miła, kontaktowa obsługa. Najlepiej.
 
















I jeszcze spacer po nocnym Mostarze....











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz