Pada. To już trzeci dzień. Jest mokro i zimno.Wyjeżdżamy wcześnie, tuż przed 9 i jedziemy do Stobi, stanowiska archeologicznego, wstęp 120 MKD. Miejsce jest ładne, ciekawe, jest tu sporo dobrze zachowanych mozaik oraz ruiny wielu budowli starożytnego miasta. Szkoda, że pada. Zwiedzanie zabiera nam dobre pół godziny.






Teraz kierunek Skopje, stolica Macedonii. Jedziemy autostradą i co kilkanaście kilometrów jest toll, czyli opłata za przejazd. W sumie nieduża, 60, 80, 40, 40, 40, 30 i 30 denarów, ale wielokrotna, bo pobierana aż 7 razy, co daje razem kwotę 320 denarów przez cały dzień. Całkiem sprawnie udaje nam się wjechać do centrum, ale jest problem z parkowaniem, gdyż nie ma parkomatów, a - po przykrych doświadczeniach w Sofii - nie zostawimy już auta bez opłaty za parkowanie. Szukamy dalej, jest parking podziemny i znak, że są wolne miejsca, wjeżdżamy stromo w dół, a to nie parking, tylko myjnia. I nie możemy wyjechać! Tak jest stromo, że grzeją się opony. Wreszcie, po manewrach iście ekwilibrystycznych udaje się Maciejowi wyjechać. To jest dopiero kierowca! Następny parking ma otwarty szlaban, ale boję się, że wszyscy wyjadą, szlaban zamkną i zostaniemy tam uwięzieni. Na szczęście niedaleko jest całkiem spory parking ze szlabanem, ale i budką, w której się płaci i jest tu dużo samochodów, więc chyba będzie bezpiecznie. Zostawiamy więc auto i idziemy zwiedzać. W deszczu oczywiście. Z parasolkami. Jest tu dużo monumentalnych budynków i mnóstwo pomników. W jednym miejscu stoi ich siedem! Są ogromne i rozmaite tematycznie. Po mieście jeżdżą czerwone, piętrowe, londyńskie autobusy.







Na głównym placu zobaczyć można spoczywający na 10-metrowym cokole pomnik Aleksandra Wielkiego, oficjalnie nazywany 'Wojownikiem na koniu'. Konstrukcja jest niesamowita – sam Wojownik ma 14,5 metra wysokości, niżej znajdują się 3-metrowi żołnierze i niewiele mniejsze lwy. Wszystko wzbogaca imponująca fontanna. Gigantomania.




Przez Kamienny Most, najstarszy zachowany most w Skopje, pochodzący z czasów osmańskich i stanowiący do dziś symbol miasta i główny element jego herbu, zbudowany z kamiennych bloków o dwunastu przęsłach i długości 214 m idziemy do muzułmańskiej dzielnicy Csasiriji. Jest tu dużo sklepików, głównie z biżuterią, warsztaty rzemieślnicze, meczety, knajpki. Wracamy szybko do auta, by załapać się na godzinę parkowania, 40 denarów. Nie chcę już więcej chodzić w tym deszczu...













Wyjeżdżamy ze Skopje, szkoda, że nie udało nam się zwiedzić twierdzy Kale, ale chodzenie w tym deszczu nie jest przyjemne. Droga nad Jezioro Ochrydzkie zajmuje nam 2 i pół godziny. Jest tak niskie ciśnienie, że ciągle zasypiam. Biedny Maciej, ciągle musi się męczyć za kierownicą. Dojeżdżamy do Ochrydy ok. 16 i w sumie łatwo znajdujemy Villę Milka, w której dziś śpimy. Pokój jest porządny i czysty, tylko pościel niezbyt mi się podoba. Łazienka dosyć duża, w kolorze wrzosu. Szkoda, że z basenu nie uda się skorzystać.




Idziemy zwiedzać miasto. Jest tu ładny deptak, którym dochodzimy nad jezioro. Wędrujemy wąskimi uliczkami, oglądamy stare kościoły i sprawdzamy menu w knajpach. W Di Angolo wypijamy turecką kawę po 50 MKD.




Dochodzimy do krańca półwyspu na którym na wzgórzu stoi cerkiew św. Jana Teologa w Kaneo, o tej porze już zamknięta. Ale widok przepiękny. Szkoda, że pogoda okropna.












Brak komentarzy:
Prześlij komentarz